26 kwietnia

Dzisiaj, jako że miałam wolne w pracy (co drugi weekend mam wolny), pojechaliśmy do kościoła na mszę na godz. 11; jako że jest to msza dla dzieci można było zaobserwować bardzo wiele rodzin ze swoimi pociechami w różnym wieku, ale także kobiety noszące pod swoim sercem malutkie istotki, które (widząc po wielkości brzucha), przyjdą na świat w najbliższym czasie. Ten widok zawsze jakoś budzi we mnie tęsknotę i żal, a na usta ciśnie się pytanie- dlaczego nam się nie udaje? w czym jesteśmy gorsi i dlaczego my nie zasługujemy na to? Stojąc w kościele obserwowałam biegające dzieciaki lub te, które tuliły się do swoich rodziców- przechodząc z rąk do rąk albo te malutkie twarzyczki, które wyłaniają się z czterokołowych pojazdów i energicznie wymachują rączkami i nóżkami, co jakiś czas wydając różnorakie dźwięki.. Może ktoś powie, to po co chodzą akurat na tę godzinę, dlaczego nie wybiorę innej mszy, skoro potem to przeżywam? Ale ja do tego podchodzę tak, że przynajmniej przez chwilę mogę sobie popatrzeć na te malutkie, rozpromienione dzieciaczki- przynajmniej tyle..

wciąż mam iskierkę nadziei, że i my w końcu się doczekamy, że i my w końcu będziemy tak prawdziwie szczęśliwi....

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ku pokrzepieniu serc- " sposoby" na niedrożne jajowody

Moja walka z niedroznymi jajowodami...

I jesteśmy dalej; zrobiliśmy krok do przodu...