Niepewność?!

Bardzo bym chciała, aby to wszystko co się wydarzyło, było tylko złym snem- podróżą donikąd, z której wróciłam i nic z tego nie jest prawdą...
Nie mogę się pozbyć wszystkich tych moich myśli, które owładnęły moją głowę... Czasem odnoszę takie wrażenie, jakbym to ja prawie co zdradziła mojego męża- niektóre osoby, które wiedzą o tym, co się stało, doradzają mi, że mam teraz dbać o męża, bo może zrobić znowu to samo.... Dlaczego po tym, co mi zrobił, to ja mam się przed nim "płaszczyć"?? Z jakiej racji? Czy nie mało się przez niego wycierpiałam? To nie ja zawiniłam!! a mój mąż próbuje żyć tak, jakby zupełnie nic złego się nie stało... To straszne, bo z ledwością pozbierałam się po tej całej akcji, bo nigdy bym nie przypuszczała, że mój mąż jest zdolny do takich wybryków... Myślałam, że będzie świetnym mężem i wspaniałym ojcem, co do tego pierwszego, bardzo się pomyliłam, co do drugiego, nie miałam jeszcze okazji sprawdzić, ale też boję się, że mimo tego, że mąż pragnie swojego dziecka, to kiedy daj Boże się już pojawi, to mąż sobie może nie poradzić z cała sytuacją, bo lubi sobie pospać, a kiedy dziecko będzie np. w nocy płakało- siłą rzeczy mąż się zbudzi, a potem np. będzie miał na rano do pracy-- nie mogę sobie tego wyobrazić, no ale może tutaj mnie zaskoczy.....
Żyję, ale tak na prawdę nie mam pewności, czy sytuacja się nie powtórzy, bo kiedy pytam męża o to, czy jest już za siebie pewny, odpowiada mi, że nigdy nie będzie... I jak mam się do tego odnieść?? bo dla mnie, ta odpowiedź jest jednoznaczna.... Zastanawiam się nad tym, po co się właściwie żenił, skoro nie jest za siebie pewny?? Po co dodatkowo ranić tą drugą osobę, która żyje w niepewności jutra? Lepiej być wolnym człowiekiem..... a przecież kilka lat temu, ślubował mi : "miłość, wierność, uczciwość małżeńską...", nawet, że mnie nie opuści aż do śmierci.... czyżby słowa rzucone na wiatr?! czyżby słowa, które dla niego nic nie znaczą??
Nigdy by mi nie przyszło na myśl, żeby szukać pocieszenia u jakiegoś innego faceta, bo mam męża i nie interesuje mnie inny mężczyzna....
Ja nie potrafię zrozumieć, co dzieje się z tym światem, a raczej z ludźmi, dla których przysięga małżeńska nie ma żadnego wymiaru, dla których nie ma ona większego znaczenia... Co chwilę słyszę o rozstaniach i rozwodach wśród moich znajomych, gdzie jedna ze stron nagle szuka pocieszenia u boku innego mężczyzny, czy kobiety... Zaczyna się niewinnie, ale zawsze niesie to za sobą poważne konsekwencje... i o mały włos- na prawdę bardzo cienki, taka sytuacja miałaby miejsce u nas- bo już byłam gotowa złożyć pozew o rozwód- nie zrobiłam tego, ale tak naprawdę nie wiem, czy dobrze postąpiłam... Wciąż nie mam pewności, nie mam zaufania do męża... choć kocham go, ale jeszcze nie potrafię wybaczyć...nie mogę zrozumieć tego, jak tak można postąpić- mieć żonę i zadawać się z o wiele młodszą dziewczyną i uważać, że przecież nic takiego się nie stało, że mnie nie zdradził, ale niewiele brakowało, a po drugie, dla mnie już sam fakt jeżdżenia do niej i wypisywania/wygadywania przez telefon różnych rzeczy mówi samo za siebie... bo jemu to odpowiadało, bo gdyby nie, to nie ciągnął by tego przez prawie 3 miesiące...
Czuję się tak, jakby ktoś wycisną ze mnie całą energię; czuję się po prostu podle, bo przecież miało być tak fajnie- mieliśmy być szczęśliwi, realizować nasze marzenia, spełniać się jako rodzice, a jak na razie, to dostaję po dupie,że do teraz nie mogę się po tym wszystkim pozbierać, a przecież żyć trzeba dalej, nie można stanąć w miejscu.... tyle razem przeszliśmy, ale nigdy nie było tak źle...
Jakiś czas temu zapytałam męża, co by było gdybym kazała mu się wyprowadzić z domu i złożyła pozew o rozwód? Odrzekł, że nic by nie było, że by sobie w życiu poradził, że wynajął by sobie mieszkanie blisko pracy, żeby nie musiał daleko dojeżdżać.. to był, jak cios poniżej pasa... bolało i nadal boli... są takie rany, które nigdy się nie goją... Jak można od tak- przekreślić kilka lat przeżytych razem? Myślę, że męża przerasta ta cała sytuacja związana z naszą niepłodnością, ale mnie też nie jest łatwo; a wiele muszę znosić, a przez wiele cierpień muszę przejść i nawet na chwilę nie przyszło mi namyśl, żeby szukać sobie tego "drugiego"... myślałam, że razem będzie nam łatwiej przez tą naszą niepłodność przejść.... ale widzę, że nie...
Wiem, że czas leczy rany, ale nie jestem pewna czy potrafi zabliźnić ta ogromna ranę jaka powstała w moim sercu...do dzisiaj- krwawi...
Często proszę Boga o to, by tak mocno mnie przytulił do swojego serca, by otarł niejedną moją wylaną łzę....
Zobaczymy co jeszcze życie nam przyniesie i czym nas zaskoczy....

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ku pokrzepieniu serc- " sposoby" na niedrożne jajowody

Moja walka z niedroznymi jajowodami...

I jesteśmy dalej; zrobiliśmy krok do przodu...