Zmęczenie...
























Walcze o moje- o nasze włane dziecko, jak lew i mimo ze niewiele osob widzi i wie o tym, jaki boj pokonuje i przez co przechodze i nie jest mi latwo...
W ostatnim czasie przyjmowalam przez 10 dni progesteron w tabletkach- te ktore przyjmowalam na noc, nie dawaly skutkow ubocznych, przynajmniej ja ich nie odczuwalam, bo je po prostu przesypialam; najgorsze byly dawki poranne, kiedy niejednokrotnie zwalaly mnie z nog, sprawialy, ze kreci mi sie w glowie, nie pozwalaly mi sie na niczym skupic, wprawialy w lekki zawrot glowy, a do pracy przeciez trzeba bylo isc- przeciez malo kto wie, czym spowodowany byl taki stan rzeczy,a ja nie mialam zamiaru nikomu tego tlumaczyc... Kolejny raz zacisnelam zeby i szlam do przodu w glowie majac jedna mysl- to wszystko dla dobra naszego dziecka, a to zmienia postac rzeczy... Po kilka dniach, kiedy sytuacja sie nie poprawila, stwierdzilam, ze jednak bede wstawac nad ranem, zeby przyjac oporanna dawke hormonow, a potem znow pojde spac na 3-4 godz.  I tym sposobem przespie najgorsze objawy- podzialalo... Lecz niestety tym razem tez nie bedzie szczesliwego zakonczenia, bo oprocz tego, ze nie mialam jako takiego PMS, to nic poza tym sie nie zmienilo...
Nigdy nie myslalam, ze moja walka o wlasne dziecko okaże sie takim ciezkim bojem, a wrecz wojna, na ktorej moje cialo i psychika zmagaja sie z roznego rodzaju trudnosciami... Ale co mam zrobic? Przestac walczyc? Pogodzic sie z tym, ze niestety nie wyjde zwyciezko z tej wojny? Przyjac gorzka i brutalna prawde, ze nie bedzie mi dane byc matka wlasnego dziecka?  Bo nadal nie zachodze w ciaze mimo tylu dzialan i podejmowanych trudow.

Moje serce wrecz krzyczy, ze tak bardzo pragne byc matka- matka wlasnego dziecka, ale nikt nie slyszy tego wolania; malo kto wie,jaki dramat rozgrywa sie w moim wnetrzu
- mysli krążą wokół jednego nawet wtedy, gdy swiadomie je odpycham, one gdzies w mojej glowie tam sa- tego nie da sie wypedzic- nigdy nie znikna, dopoki nie spełni sie moje najwieksze marzenie- pragnienie...
Czesto usmiecham sie przez lzy, przelykajac comiesięczny, gorzki smak porażki, bo co niby kogos obchodzi co ja czuje, co przezywam, przez co przechodze....  Nikt nie ma bladego pojecia o tym, jak bardzo moje zycie na tym etapie daje mi w kosc- ktos kto nie podejmowal prob walki o wlasne dziecko i nie spotkal sie z przeszkodami na tej drodze, nic nie wie o tym co to znaczy starac sie i " walczyc" o swoje wlasne dziecko, ani nikt taki tez nie moze sobie wyobrazic co znaczy- pragnienie posiadania wlasnego dziecka...
Czuje juz to zmeczenie- nie tyle fizyczne,co psychiczne; przez tyle juz przeszlam, nie wiem co jeszcze mnie czeka i czy te wszystkie wysilki nie pojda na marne,ale wtedy bede sobie mowic, ze walczylam, ze robilam wszystko co w mojej mocy, nie siedzialam z zalozonymi rekami... Za kazdym razem poswiecam sie i walcze z calych sil- daje z siebie 100%, zeby tylko osiagnac ten najwazniejszy cel.... Co jeszcze moge zrobic?
Czasem odnosze takie wrazenie, ze Ci ktorzy wiedza o naszym problemie mysla, ze mi juz nie zalezy, ze sie poddalam, ze nie robie nic w tym kierunku, ze jest to dla mnie juz obojetne...- ale nie, nic z tych rzeczy- to nie tak, nie odpuscilam, bo zalezy mi wciaz tak samo, a moze i z dnia na dzien, jeszcze bardziej... Choc ludzie czesto tylko widza to,co chcieli by widziec, a nie dostrzegaja tych poswiecen, trudow,cierpien jakie sie ponosi...
Tylko, ze czlowiek tez ma swoje granice wytrzymalosci, po pewnym czasie takiego zycia na tzw. " najwyzszym biegu", przychodzi ogromne zmeczenie i kiedy nie osiaga sie zamierzonego celu- pojawia sie wielkie rozczarowanie,bo nie tak to wszystko mialo wygladac..






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ku pokrzepieniu serc- " sposoby" na niedrożne jajowody

Moja walka z niedroznymi jajowodami...

I jesteśmy dalej; zrobiliśmy krok do przodu...