Iść do przodu z przekonaniem, że będzie dobrze...

"Zawsze trzeba podejmować ryzyko. Tylko wtedy uda nam się pojąć, jak wielkim cudem jest życie, gdy będziemy gotowi przyjąć niespodzianki, jakie niesie nam los."


Wszyscy bębnią o spadku płodności po 35 roku życia, o tym, że najlepszy czas na ciąże jest pomiędzy 21 a 26 rokiem życia, że nie powinno się odkładać macierzyństwa na potem....  ja to wiem, ale najgorsza jest ta bezsilność, ta niemoc, bezradność, bo lata niestety uciekają, czas biegnie- nie da się go zatrzymać i włączyć już po "wyleczeniu" z niepłodności...Ostatnio siedzieliśmy sobie z mężem przy popołudniowej kawie i nagle on mówi: "Mamy prawie wszystko, nie żyje się nam źle, ale do szczęścia brakuje nam jednego- chyba dla nas najważniejszego- na co tak długo już czekamy, a co nie może się wydarzyć..." przytaknęłam tylko "yhy" i dalej nie ciągnęłam tematu, ale serce mi ściskało... doskonale o tym wiem, tak bardzo chcemy zostać rodzicami- ba- my już od przeszło 3 lat chcemy, ale niestety w naszym przypadku nie sprawdzają się słowa- "chcieć to móc"; nawet gdyby stanąć na głowie, to i tak niczego nie zmienimy. Przeglądam zdjęcia dzieci, które w ostatnim czasie urodziły się moim znajomym, lubię też sobie pooglądać cotygodniowe "raporty" z narodzin dzieci w danych szpitalach- jest wklejone zdjęcie malucha oraz podstawowe dane o jego rodzicach- imiona, wiek, miejscowość zamieszkania... czasem trafiam na bardzo młodych rodziców i zastanawiam się nad tym, ilu z tych dzieci było chcianych, ilu będzie miało taki prawdziwy dom, ilu będzie obdarzonych taką prawdziwą rodzicielską miłością... i wtedy pojawiają się różne myśli, pretensje, żale.., bo my pragniemy dziecka, któremu chcemy zapewnić jak najlepszą opiekę, którego chcemy kochać najbardziej na świecie- całym naszym sercem, na które czekamy już tak długo, a często jest tak, że bardzo wiele dzieci rodzi się z tzw. "wpadki"- wtedy jest problem, ludziom wali się świat, a nam- za sprawą naszej niepłodności- poniekąd wali się świat- świat naszych marzeń, które niestety jak na razie nie mogą być rzeczywistością.... Najbardziej boli to, że młode małżeństwa, z dużo krótszym stażem niż my mają już dzieci, a my... a my nadal jesteśmy sami- tak wiem- gdyby nie to, nie moglibyśmy pojechać na wczasy zagraniczne, nie kupilibyśmy samochodu, nie było by tych wyjść do kina, przespanych nocy, nie było by takiego swobodnego życia...., nie było by tego, czy tamtego... ale co nam z tego wszystkiego, skoro w naszych sercach jest pustka- jest tęsknota za naszym własnym dzieckiem- za czymś- kimś, kto nada sens naszemu życiu... serce mi ściska, nie da się wyeliminować tego pragnienia bycia rodzicem- tej potrzeby macierzyństwa- nie można się jej od tak pozbyć, wyrzucić tak, jak niepotrzebne już rzeczy, czy śmieci, które tylko przeszkadzają... chciałabym być obojętna na ten stan, ale po prostu się nie da... Nie przeżywam już tego tak, jak dawniej, ale dalej gardło mi ściska, gdy słyszę o urodzeniu się kolejnego dziecka moim znajomym- to jest silniejsze ode mnie, nie potrafię nic z tym zrobić- odepchać tego, zagłuszyć, to wraca jak bumerang i rani coraz to mocniej... Gdyby tylko ludzie wiedzieli, jak bardzo cierpię z tego powodu- czasem mam ochotę wykrzyczeć całemu światu- nie odkładam macierzyństwa na potem, nie boję się zostać matką, nie przerażają mnie te nieprzespane noce, ani płacz niewiadomo z jakiego powodu, ale wiem, że to by i tak niczego nie zmieniło...
Dzisiaj dowiedziałam się, że u niespełna 2 letniego chłopczyka- syna mojej dalszej znajomej, zdiagnozowano kilka miesięcy temu ostrą białaczkę limfoblastyczną. Zaczęło się "niewinnie", nikt nie przypuszczałby, że z pozoru bardzo wesoły i żywy chłopczyk, może być dotknięty taką chorobą.  Oglądam zdjęcia tego małego i bardzo uroczego chłopczyka z ciemnymi oczkami i nie mogę w to uwierzyć; przed moje oczy wpada także obecne zdjęcie zrobione dosłownie kilka dni temu- łysy chłopczyk stojący w szpitalnym łóżeczku, a na jego małej twarzyczce promienny uśmiech; dobrze wiemy, że takie małe dziecko nie jest jeszcze świadome powagi całej sytuacji... Tak sobie myślę, a może oni też czekali długo na swoje dziecko; może też "walczyli" o nie przez długie lata, a gdy w końcu się udało- na chwilę byli przeszczęśliwi, spełniło się może ich największe marzenie, lecz szczęście i zachwyt nie trwał długo, bo oto teraz nadeszły chwile "grozy", bo oto teraz może- ponownie- walczą o swoje dziecko- o jego życie...

Komentarze

  1. Te uczucia są nieodłącznym elementem tej choroby. Miesiąc temu moja młodsza siostra powiedziała że jest w ciąży. Tak jakoś smutno mi się zrobiło i zamiast się cieszyć, rozpaczałam. Teraz, gdy opadły emocje, czuję radość, że pojawi się ktoś ważny dla mnie.
    Współczuję Twojej znajomej tego, co przechodzi. Choroba najbliższych dotyka najbardziej a szczególnie choroba dziecka, które się kocha najbardziej na świecie :(

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ku pokrzepieniu serc- " sposoby" na niedrożne jajowody

Moja walka z niedroznymi jajowodami...

I jesteśmy dalej; zrobiliśmy krok do przodu...