19,05,2011

Dzisiaj z samego rana pojechałam do szpitala na wizytę z hematologiem. Droga była fajna, największy stres pojawił się, gdy weszłam do rejestracji i pielęgniarka rzuciła przede mną wyniki ostatnich badań-mimochodem spojrzałam na nie lecz na dokładną analizę musiałam jeszcze poczekać kilka chwil, gdyż najpierw pielęgniarka zmierzyła mi ciśnienie; potem zabrałam 4 kartki spięte spinaczem i udałam się w kierunku drzwi. Na korytarzu analizowałam dokładnie wynik po wyniku, co jakiś czas natykałam się na strzałeczki w dół- obniżone płytki, obniżone żelazo...
Zmartwiłam się jeszcze bardziej. oczekiwanie na spotkanie z hematologiem stało się -dramatycznym czekaniem.
W mojej głowie powstawały różne obrazy-a może to pierwsze objawy białaczki-przecież babcia umarła m.in. na tę chorobę-może odziedziczyłam to po niej, a może jakaś inna obrzydliwa choroba.
Zaczęłam się zastanawiać nad tym, jak teraz będzie wyglądało moje życie.
Byłam przerażona, pobladłam, a na moich rękach pojawiły się ślady potu.
Siedząc tak, zauważyłam, że był moment, gdzie nie było żadnego człowieka-tylko ja sama siedząca w pustym korytarzu; miałam ochotę przytulić się do kogoś, potrzymać za rękę, usłyszeć słowa: "Nie martw się, zobaczysz wszystko będzie dobrze.Nie ma się co martwić na zapas"; brakowało mi wsparcia, obecności chłopaka, którego nie mam, ale moje myśli trwały zawieszone pomiędzy mą głową a szpitalnym sufitem:)))
potem wreszcie zaczęli chodzić ludzie; większość z nich to były starsze panie. Ja mająca 25-lat i babcie, które były już dobrze po 70-tce.Pomyślałam, co ja tu robię. Chyba zaszło jakieś nieporozumienie; chyba ja powinnam być gdzieś indziej; bardziej na porodówce niż w "poczekalni do wieczności". Nie wiem czemu, ale hematologia zawsze kojarzyła mi się z onkologią- z czymś strasznym; kłopoty z krwią nie wróżą nigdy nic dobrego...
Naglę słyszę jak pielęgniarka  wypowiedziała moje nazwisko. Bałam się, ale poszłam...
"Lajtowy" lekarz, uśmiechniety od ucha do ucha, zachowywał się tak, jakby nic sie nie stało. Rzeczywiście- po chwili stwierdził, że wyniki są na dolnej granicy normy, ale nie ma się co martwić-komórek nowotworowych nie znaleziono- ucieszyłam się, ale troszkę czułam niedosyt, gdyż stwierdził, że nic sie nie dzieje- chodzi o to, ze gdyby było wszystko w pożądku, to moje wyniki nie były by takie złe, wiec chyba jakaś przyczyna musi być, ale to on jest lekarzem i doskonale sie na tym zna.....

W ostatnio przeczytanej przeze mnie ksiażce, właśnie tata głównego bohatera i zarazem autora, miał zbyt niski poziom płytek krwi i po pewnym czasie wykryli u niego białaczkę-jak to czytałam  -miałam gęsią skórkę, przeszły mnie ciarki....

To tyle o "stresowej" części dnia;
jako że była ładna pogoda- poszłam dokończyć plewić chodniczek, a uwieńczeniem dnia była wycieczka rowerowa- 15km, ale dzisiaj wyjątkowo czuję się bardzo zmęczona; chyba gorszy dzień:)))) heh

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ku pokrzepieniu serc- " sposoby" na niedrożne jajowody

Moja walka z niedroznymi jajowodami...

I jesteśmy dalej; zrobiliśmy krok do przodu...