30 marca 2015

Dzisiaj mam urlop- jeszcze kilka dni zostało mi starego urlopu do wybrania, który muszę do końca kwietnia wybrać- ale przynajmniej mogę podczas wolnego pozałatwiać różne sprawy- a jeszcze teraz przed świętami- zakupy, bieganina, kolejki w sklepach...
Mój mąż od wczoraj leży w łóżku- dopadła go straszna grypa żołądkowa- ja unikam kontaktu z nim żeby tylko się nie zarazić, choć pewnie do tego mogło już dojść zanim pojawiły się u niego te wszystkie objawy, no ale mam nadzieję, że na mnie to nie przejdzie, bo od jutra do czwartku, a potem w Wielką Sobotę muszę być w pracy, a o zastępstwo za mnie było by ciężko....
W chwili obecnej raczej zajmuje się wszystkim tym, co jeszcze muszę zrobić na te święta- co przygotować...
Czasem mam takie wrażenie, że o wszystkim muszę myśleć sama- nawet omijając kwestię świąt, ale często w codziennym życiu..
Tak na prawdę, jak ktoś by mnie zapytał, czy jestem szczęśliwa- moja odpowiedź była by - nie zupełnie, bo chyba nie na tym polega szczęście- może to ja za bardzo się wszystkim przejmuje, a kiedy coś mi nie wychodzi lub nie jest wykonane perfekcyjnie, to uważam to za porażkę, może to ja mam jakieś wysokie "wymagania", którym czasem sama nie umiem podołać, ale byle jakie życie mnie nie interesuje, nie chcę tak żyć po prostu mając wszystko w nosie i nie przejmować się tym- może i było by mi z tym łatwiej, lżej, może-wręcz na pewno żyło by mi się lepiej- w takim sensie, że co by było, to by było- moje porażki i niepowodzenie nie bolały by mnie aż tak bardzo, a w chwili obecnej jest jak jest... Nie o to chodzi, że jestem niezadowolona z mojego życia- bo narzekać na prawdę nie mogę, mam o wiele więcej rzeczy niż np. dzieci z Afryki, żyję w miejscu nie zagrożonym wojną, mam męża, o którego przecież tak bardzo się modliłam i prosiłam, mam kochanych rodziców, na których zawsze mogę liczyć, mam dach nad głową, nie mam żadnych kredytów, zobowiązań, nie zmagam się praktycznie z żadnymi nałogami- nie piję nawet kawy, bo mi nie smakuje; alkohol też nie jest dla mnie itd.
Bardzo martwię się o zdrowie mojego męża, czasem to już nawet nie mam sił- bo wiecznie go coś boli- pomijając kwestie związane z płodnością, to oprócz tego ma inne problemy zdrowotne, a najgorsze jest to, że nie wiadomo jak mu pomóc- był już u gastrologa miał robione różniste badania, jadł i nadal je leki przepisane przez pana doktora, a ja nie widzę jakiejś poprawy- czasem mam wrażenie, że siedzę na tykającej bombie i nie wiem kiedy ona wybuchnie- kiedy np. w kościele widzę, że przedeptuje z nogi na nogę i widzę, że zaraz coś zacznie do mnie mówić, to już jestem cała zestresowana i nerwowa; my nawet nie możemy spokojnie wyjść na zakupy, bo wszystko zaczyna się od szukania w pobliży toalety- w razie gdyby była nagle potrzebna...
To wszystko zaczyna mnie przerastać... Może jestem jakąś bezuczuciową i nie umiejącą zrozumieć drugiego człowieka zołzą albo jak tam kto chce sobie nazywać, ale często to wszystko zaczyna mnie przerastać i mam tylko nadzieję, że nie zrodzi się z tego jakaś depresja, kiedy w końcu to wszystko mnie przerośnie, bo tak bardzo chciałabym normalnie żyć- chciałabym aby mąż był zdrowy, abyśmy doczekali się w końcu tak bardzo wyczekiwanego potomstwa, może wtedy dziecko było by takim lekiem na te wszystkie moje "trudności", bo była bym skupiona na nim i pewno nie miałabym czasu na te inne rzeczy, które teraz spędzają mi sen z powiek...
Się rozpisałam.. mogłabym tak dalej, ale muszę iść za męża do lekarza, bo sam nie będzie w stanie tam dojechać i usiedzieć...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ku pokrzepieniu serc- " sposoby" na niedrożne jajowody

Moja walka z niedroznymi jajowodami...

I jesteśmy dalej; zrobiliśmy krok do przodu...