Mordercza walka, jak tratwa na wezbranym morzu podczas sztormu...

Tak, to jest właśnie mordercza walka- walka bez wytchnienia... jak tratwa na wezbranym morzu, która z racji swojej bezsilności poddaje się kłębiącym falom, które niosą ją gdzie popadnie...

Jak bardzo mnie wkurza, gdy mąż zachowuje się tak, jakby się nic nie działo, jakby problemu nie było i temat bezpłodności był nam zupełnie obcy- to wyjazdy integracyjne z pracy, to wyjścia z kolegami do knajpy- to wyjścia tam, to tu- a ja siedzę w domu z moimi myślami i dochodzę do wniosku, że jemu chyba nie zależy, że on totalnie olewa sprawę, że on żyje w swoim świecie, gdzie nie dopuszcza do siebie myśli, że problem bezpłodności dotyka nas bezpośrednio... złoszczę się i denerwuję... dlaczego zmaganie z niepłodnością nie dotyczy oby dwóch małżonków w takim samym stopniu- chodzi mi tutaj zarówno o sferę psychiczną, jak i fizyczną.. dlaczego to zawsze kobieta musi najbardziej cierpieć? Jak mężczyzna w sposób fizyczny odczuwa niepłodność i jej leczenie? czasem mam wrażenie, że jest to tylko leczenie jednostronne, bo to kobieta poddawana jest różnym zabiegom, bo to kobieta musi brać odpowiednie leki, robić badania w odpowiednich dniach cyklu, przyjmować często bolesne zastrzyki- bo to kobieta musi mieć wiele wyrzeczeń- tak sobie myślę, że też z miłą chęcią bym się spotkała ze znajomymi przy lampce czerwonego wina, czy drinku- nie żeby się upić, tylko tak po prostu- kulturalnie się spotkać i dla toastu wypić- jak to się mówi- "na zdrowie"- no ale, powaga problemu nie pozwala mi na takie wybryki- nie można czegoś takiego robić równocześnie przyjmując leki; przecież się leczymy- przecież nadal walczymy... a odstawić leki?- czyli że co? że rezygnujesz z walki? nie, wolę już zrezygnować z przyjemności i siedzieć sama w domu- z myślami krążącymi w okół jednego... bo walczyć będę dalej, choć sił już coraz mniej i cierpliwości i wytrwałości i nadziei, że w końcu się uda...
Były badania HSG- może nie tyle bolesne, co nieprzyjemne- pobyt w szpitalu, nawet kilka razy w jednym miesiącu; przedmuchiwanie jajowodów dwutlenkiem węgla- wszystkie te badania/zabiegi wiązały się z ogromnym stresem; było i nadal jest przyjmowanie na noc bromergonu (a na noc dlatego, żeby te nieprzyjemne objawy- skutki uboczne- przespać); było w poprzednim cyklu pierwszy raz- przyjmowanie co 12 godzin luteiny dopochwowo; jest codzienne  mierzenie temperatury o godzinie 4.30 (bo najlepiej, żeby była to stała pora); codziennie piję zaparzone siemię lniane- żeby śluz był lepszy i żeby go było więcej; kawy nie piję, papierosów nie palę, nałogów nie mam... Co jeszcze mam robić, by się udało? Nie siedzę  z założonymi rękami, tylko działam...

Uśmiech przez łzy, kiedy widzę malutkie uśmiechające się twarzyczki, trzymające się pulchnymi rączkami mamy, czy taty, robiąc swoje pierwsze kroczki... i na usta cisną się słowa -Niestety, ja w chwili obecnej nie mogę być matką, ale o to walczę; też chciałabym trzymać za ręce swoje własne dziecko, też chciałabym je tulić do swojego serca, też chciałabym poczuć jak to jest, gdy pod swoim sercem nosi się taki piękny dar....

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ku pokrzepieniu serc- " sposoby" na niedrożne jajowody

Moja walka z niedroznymi jajowodami...

I jesteśmy dalej; zrobiliśmy krok do przodu...