Kolejne "wytknięcie" nas,jako osób zmagających się z niepłodnościa-jesteśmy gorsi...

„Gdy zobaczysz w Jej oczach łzy…nie pytaj dlaczego, i tak Cię okłamie…ale bądź przy Niej…i oboje milczcie…dla Niej cisza to lekarstwo…(…) Bo Ona jest inna…Ona ma swój świat…zamyka w sobie cały ból…chce go udusić, a później wypłakać…cały czas z nim walczy…nie umie się zwierzać, za bardzo Ją to boli…(…) wszyscy Ją mają za zakręconą dziewczynę, która cały czas się śmieje…ale Ona się śmieje żeby nie płakać…gdy popatrzysz Jej w głąb oczu…poznasz prawdę…tylko tak możesz zobaczyć co Ona czuje…i jaka naprawdę jest…”


nadzz


   Ale sie dzis zdenerwowalam, do takiego stopnia,ze bardzo niewiele brakowalo, azebym sie rozplakala... Znowu poczulam sie wytknieta, innna i po prostu gorsza... Tak bardzo mnie to zabolalo, ze nie moglam sie pozbierac... Nikt nie rozumie tego, co czuja osoby dotkniete nieplodnoscia, dopoki sami tego nie doswiadcza na wlasnej skorze... Czasem-w takich sytuacjach mam tego wszystkiego dosyc-przerasta mnie to wszystko... A o co poszlo? Jak juz kiedys pisalam, w styczniu bylam w szpitalu i mialam robione hsg,jako ze jestem ubezpieczona u meza w pracy w grupowym ubezpieczeniu pzu, powinno mi przyslugiwac odszkodowanie za pobyt w szpitalu wyplacane od pierwszego dnia pobytu -zeby ktos mnie zle nie zrozumial-nie chodzi mi w tym momencie o pieniadze, choć z drugiej strony, skoro miesiecznie z wyplaty mojego meza pobierana jest skladka w wysokosci prawie 50zl,to czemu mam nie skorzystac z przywileju, jaki mi przysługuje- ale niestety otrzymalam dzis decyzje odmowna, bo jak sie okazuje, leczenie nieplodnosci i tym samym pobyty w szpitalu zwiazane z ta jednostka chorobowa sa wylaczone z wyplaty odszkodowania... Ja sie pytam,czy nieplodnosc nie jest taką samą choroba jak inne? Czemu my- zmagajacy się z taką straszną chorobą jesteśmy wytykani palcami? czemu jesteśmy pomijani? że niby co- niepłodnosć, to nie choroba? To bardzo poważna choroba, która niejednokrotnie prowadzi do ciężkiej depresji. Bo człowiek w pewnym momencie "walki" zaczyna mieć tego dosyć- przerasta go to wszystko... widzę po sobie- ciągłe latanie, to wizyta u jednego lekarza, to spotkanie z instruktorem modelu Creightona, to zrobienie - wcale nie takich tanich badań, to kolejne badania usg robione w odpowiednim dniu cyklu- (często trzeba tak kombinować, bo nie zawsze można wziać urlop), pobyty w szpitalach (przebywanie z kobietami, które są w ciąży), które nie należą do przyjemnych, ból- niejednokrotnie nie do wytrzymania, cierpienie, łzy, rozpacz... Dlaczego tak jest? Kolejna sytuacja, w której osoby zmagajace się z niepłodnością są traktowane jak "wyrzutki"- jak ktoś inny, a zarówno ktoś, kto tak de facto nie jest chory, tylko po prostu nie ma dzieci... ach, jak to boli.... co my możemy, ze jest, jak jest? przecież to nie jest nasza wina? Dlaczego przez to, że chcemy dać nowe życie- chcemy mieć własne dzieci, musimy aż tak bardzo cierpieć?  Serce mi pęka, nerwy powoli puszczają, a potem ludzie się dziwią i mówią, że stałam sie jakoś nerwowa...a jak tu nie być nerwową? kiedy moje życie kręci się od badania do badania, od wizyty do wizyty, od jednego usg do drugiego, od planowania i ustawiania moich dni wolnych na wizytach i działaniach zwiazanych z naszą niepłodnoscią....
W sobotę zażyłam 2 tabletki, które otrzymałam podczas piątkowej wizyty u siostry, czułam się po nich fatalnie, a na dodatek jeszcze byłam w pracy, nie mogłam się na niczym skoncentrować, czułam się nieswojo, było mi niedobrze, ale kogo to w sumie obchodziło- jesteś w pracy i masz pracować, reszta nas nie interesuje- sprawy prywatne muszą zostać za drzwiami firmowych drzwi... i tak to jest... a jak tu pracować, gdy moje ciało odmawia posłuszeństwa? nikt tego nie zrozumie; musisz się uśmiechać do klientów, mimo, że ból rozrywa Ci pewne części ciała, a serce omal nie wypadnie z klatki piersiowej...
Brak mi słów, którymi można by było opisać to, co aktualnie przeżywam... Myślę, że osoby, które są w takiej samej sytuacji, jak my wiedzą o czym piszę... tego po prostu nie da się wytłumaczyć osobą, które nigdy nie miały problemów z poczęciem własnego dziecka, żeby zrozumieć ten stan, trzeba przejść przez to, co my przechodzimy... dopiero wtedy człowiek widzi, jak trudna, bolesna i cieżka jest to droga, która niby ma prowadzić do szczęścia... A nam nie jest dane to szczęście, my chyba nie możemy być szczęśliwi... tylko po co to wszystko i dlaczego to tak długo trwa? czasem mam ochotę porzucić to wszystko- powiedzieć dosyć- nie mam już sił, wiecej nie dam rady znieść tego wszystkiego, nie radze sobie z tym, nie potrafię uśmiechać się przez łzy- juz mi to nie wychodzić; znowu powróciły dni, w których częściej płaczę- oczywiscie wtedy, gdy nikt nie widzi- bo i po co mam wysłuchiwać: "Wszystko będzie dobrze, zobaczysz, to się kiedyś skończy"- takie słowa w ogóle mnie nie pocieszają, a jeszcze bardziej rozrywają moje rany, które za nic w świecie nie chcą sie zagoić... Ostatnio nawet do tego stopnia byłam rozgoryczona, że chciałam "porzucić" te wszystkie moje modlitwy do świętych od spraw beznadziejnych, bo sobie pomyślałam, że skoro tyle czasu modle się do tych wszystkich świętych, którzy generalnie powinni w jakimś stopniu nam "pomóc", bo przecież zanoszą do Boga moje błagania- wręcz wycia- to chyba Bóg nie jest obojętny na nasze cierpienia i powinien coś z tym zrobić... już miałam się poddać- powiedzieć- skoro przez tyle czasu nic sie nie zmieniło, to koniec z modlitwami, ale jednak trwam w tym- nie jest łatwo, ale może sw. Rita bedzie tą skuteczną orędowniczką...Jutro wizyta u lekarza, który przepisze mi kilka badań krwi, resztę muszę zrobić prywatnie; w środę z rana wstawię się na pobór, w piątek po pracy do lekarza naprotechnologa i wiecznie coś...

Komentarze

  1. Chciałabym Cię jakoś pocieszyć, ale aktualnie czuję dokładnie to co Ty i sama nie bardzo potrafię znaleźć receptę... Chowam się za tym moim uśmiechem, a w sercu zbieram łzy...
    Leczę się na różne sposoby, szukam diety, suplementów, ruchu... wszystkiego co może poprawić płodność. Zadręczam się, że jednocześnie robię całą masę rzeczy, których mi "nie wolno", choć tak naprawdę nikt nie jest w stanie jednoznacznie określić, co mi służy, a co nie. Modlę się, rozmawiam z Bogiem, wyję do niego, prośbą próbuję i "groźbą" ;) i nic... chwilowo opadłam z sił... chwilowo moja wiara wyparowuje szybciej niż zdążam ją podlewać...
    Dlatego rozumiem Twoje rozterki doskonale. I to poczucie wykluczenia... W moim otoczeniu parę osób nie wytrzymało moich "nerwów" i odwróciło się plecami. Myślę sobie... skoro oni nie dali rady, choć tak naprawdę sprawa ich nie dotyczy, to jakim ja muszę być tytanem, że mierzę się z tą chorobą tyyyyyyle już lat. Aktualnie nie czuję się, jak tytan. Bardziej jak pyłek na wietrze, który wymyślił sobie, że siłą woli powstrzyma sztorm...

    OdpowiedzUsuń
  2. Uczuciowa- widzę, że aktualnie jesteśmy chyba na tym samym etapie "emocjonalnym" i jedna drugą bardzo dobrze rozumie. Co do tych rzeczy, które niby nam "nie wolno", to Ci powiem, że też tak mam- ostatnio nawet przestałam ćwiczyć- a kiedyś kilka razy w tygodniu wykonywałam serie ćwiczeń m.in. na mięśnie brzucha- rzuciłam to, bo bałam się, że gdybym tak czasem była w ciąży przez te moje ćwiczenia mogła bym zaszkodzić płodowi; jak chwytało mnie przeziębienie, to ostatnio nawet do tego stopnia byłam "nakręcona" i zapobiegawcza, że poszłam do apteki i poprosiłam jakiś syrop dla kobiet w poczatkowej ciąży, aby nie zaszkodzić płodowi- bo miałam cichą nadzieję, że coś "siadło" i się udało, no ale człowiek się zadręcza, rezygnuje z różnego rodzaju czynności, które generalnie mogły by zaszkodzić, gdybyśmy były w ciąży, ale jak widać i tak nic z tego nie wychodzi, dlatego też w weekend idziemy z mężem na siłownię poćwiczyć- rozładować się i "wyładować" całą naszą- przynajmniej moją energię we wszystkie te przyrządy- muszę gdzieś odreagować, a myślę, że to będzie dobre miejsce.
    Co do dawania rady, to Ci powiem, że rzeczywiście jesteśmy silne, bo tak jak piszesz- ile osób sie odwróciło, a problem niepłodności w ogóle ich nie dotyczył, ani nie dotknął-a my mierzymy się z tym oko w oko i i stawiamy temu czoła, to przykre, ale myślę, że póki ktoś nie bedzie na naszym miejscu, nie zrozumie nas- nie pojmie tego, co my przeżywamy, jakie emocje nami targają, jakie myśli krążą w naszej głowie, nikt z tych osób nie jest w stanie wyobrazić sobie jak ogromne jest nasze pragnienie posiadania własnego dziecka- tego nie da sie opisać, bo nie ma takich słów, którymi można by to było ująć...

    OdpowiedzUsuń
  3. Trzymam kciuki za spełnienie twojego marzenia. Badz dzielna i się nie poddawaj. Wiem co czujesz,niestety.

    OdpowiedzUsuń
  4. dziękuję bardzo za wsparcie:0) przyda się:0)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ku pokrzepieniu serc- " sposoby" na niedrożne jajowody

Moja walka z niedroznymi jajowodami...

I jesteśmy dalej; zrobiliśmy krok do przodu...