Znowu pudlo... Niezrozumienie

No niestety i w tym miesiacu nie bedzie szczesliwego happy endu... Szkoda, no ale i tak nie nastawialam sie- w ogole sie juz nie nastawiam, ze cos moze byc, co bedzie, to bedzie...

Bety nie zrobilam mimo,ze okres nie pojawial sie ani w 27, ani w 28 dniu cyklu- nie poszlam,bo wszystkie objawy, ktore mialam wskazywaly na to, ze niestety przyjdzie to, czego tak bardzo nie chce... Ale w sumie i prob w tym miesiacu nie bylo za wiele- maz 3 tygodnie pracowal na drugie zmiany i siedzial do pozna w pracy, ja szlam na rano,wiec sie po prostu mijalismy...takze w tym cyklu te starania nie byly takie na 100%, nie zebysmy calkowicie odpuscili,ale wiadomo; z drugiej strony nie ma sie tez co zadreczac, gdyz byly przeciez miesiaca usilnych staran, a i tak nic z tego nigdy nie wychodzilo... Kiedy kilka dni temu pojawily sie pierwsze oznaki tej "zmory"-wypryski na twarzy, bol podbrzusza, rozdraznienie, odczucie wilgotnosci..,to wystarczylo, by miec pewnosc, ze i tym razem ciazy nie bedzie...

Czasem mam dosc tych wszystkich wizyt,badan, lekow, zastrzykow, tego ciaglego podporzadkowania sie wszystkim tym "procedurom"- to mnie fizycznie,ale jeszcze chyba bardziej psychicznie wykancza- bo bol fizyczny mozna wytrzymac- zacisnac zeby i chwile sie przemeczyc, ale bolu psychicznego,tego cierpienia i tesknoty niestety nie mozna juz czasem wytrzymac... Ale walcze, nie poddaje sie, bo nagroda jest wielka... A pragnienie bycia matka jest czesto tak ogromne, a jeszcze bardziej narasta wtedy, gdy wygladam przez okno i widze szczesliwe malzenstwa pchajace wozek,czy trzymajace w swoich dloniach malutkie raczki coreczki czy syna- wtedy bol jest najwiekszy albo wtedy gdy synus jadacy na rowerku nagle sie przewroci i zacznie plakac,a matka biegnie do niego jak najpredzej, tuli go w swoich ramionach, caluje zadrapane kolanko i ociera lzy, jak grochy splywajace i dziecko powoli zaczyna sie uspokajac... Jak tego mi brakuje...

Ostatnio maz zaczal troche szydzic i podsmiewac sie z tego,ze sie modle do tych wszystkich "moich" swietych od spraw beznadziejnych, mowiac, ze od tego nie zachodzi sie w ciaze i ze modlitwy i tak tutaj w niczym nie pomoga, powiedzialam mu tylko tyle, ze tez by mogl wziac i czasem sie pomodlic,to mi tylko odpowiedzial, ze ja juz i tak wystarczajaco duzo sie modle- za nas dwoch... Zostalam bez slowa, sparalizowalo mnie- doslownie, czasem mam do niego zal, ze ja zostaje z tym wszystkim sama, ze mnie nie rozumie- od niego nie wymaga sie nic- nie musi jezdzic na wizyty, nie musi miec robionych roznych badan, nie musi zazywac specjalnych lekow, nie musi robic sobie zastrzykow.. wielu jeszcze innych rzeczy nie musi- w sumie w porownaniu do mnie- nie musi robic nic, a jeszcze czesto wysluchuje,ze znowu nie mam ochoty na zblizenie, czy jakies pieszczoty- tylko trudno mu jest zrozumiec to,ze ja czasem nie mam sil,nie mam ochoty, ani nastroju, czasem organizm jest tym wszystkim po prostu zmeczony i to nie chodzi w cale o ten przyslowiowy bol glowy, mysle,ze te kobiety, ktore zmagaja sie z nieplodnoscia i ktore wciaz jeszcze "walcza" o swoje dziecko doskonale rozumia o czym pisze.. tylko szkoda, ze niektorzy mezowie nie potrafia tego zrozumiec,tylko patrza na to,aby w danyn momencie miec dla siebie przyjemnosc, a jak to sie nie udaje,to wielce sie obraza i zrzuca wine na zone, ze to ona ma humory,ze to ona ciagle odmawia, ze to, ze tamto...

Czasem jest mi podwojnie ciezko, bo mam wrazenie,ze sama przezywam moja- nasza nieplodnosc i czuje sie niezrozumiana... A po ktores tam, Pan Bog widzi jak jest i jak moze dac komus dziecko,kto mowi i nie wierzy w to,ze jakies tam (jak twierdzi moj maz) modlitwy sprawia,ze bede w ciazy...

Czasem mam takie dni, ze jestem w totalnej rozsypce, ale wole tego nie pokazywac przed mezem,bo bywalo tak,ze zamiast mnie wesprzec, mowil, ze jestem zmierzla i dziwna...

Komentarze

  1. Mi mąż czasem mówił, że zrzędzę ale zrobiłam wtedy kilka(naście? dziesiąt?) awantur i przestał;) No ale to nie rada, tylko taka refleksja z przymrużeniem oka, bo ja już taki mam temperament, że w bliskiej relacji nie potrafię i nie chcę niczego dusić w sobie. Dość często prowadzi to do konfliktów, są relacje, które tego nie wytrzymują, ale z drugiej strony sprawy są jasne, nie ma nieprzegadanych żali, więc mogę funkcjonować w spokoju, bez obaw, że gdzieś tam czai się tykająca bomba.

    Co do wsparcia. Mój mąż jest nieoceniony, ale czas dużo tutaj pomógł. To z czasem właśnie nabierał wprawy. Zabierałam go na najwięcej wizyt jak to możliwe, parę razy uczestniczyliśmy w warsztatach dla niepłodnych par, od czasu do czasu moja lekarka zwróciła uwagę, że ma na mnie chuchać i dmuchać;p, czasem czytałam mu osobiście, albo podsyłałam artykuły czy filmiki, wywiady o niepłodności, stresie i emocjach z nią związanych. Dużo to dało. Nawet nie dalej jak wczoraj, siedzieliśmy w gabinecie i jakoś zeszło na temat męża, że będzie mu ciężko wytrzymać moje humory przez najbliższe tygodnie... na co lekarka odpowiedziała, że ciężko to jest przede wszystkim mi! Bardzo stanowczo podkreśliła, że powinien być przy mnie, wspierać, towarzyszyć i nie mazać się, że ma nerwową kobietę w domu:) Myślę, że takie sytuacje dają mu do myślenia i jeszcze bardziej się stara.

    Co do modlitwy... ja bym "robiła swoje" :) Mąż może mieć inne podejście (domyślam się, że sam też to przeżywa, tylko inaczej...), ale Twoje święte prawo robić to w co wierzysz, co dodaje Ci otuchy, pomaga znaleźć sens w tym wszystkim.

    Kochana, trzymaj się! Nie jesteś w tym wszystkim sama! Jest nas wiele (niestety albo "stety" właśnie). Ja wiem, że takie blogowe wsparcie ma się nijak do tego rzeczywistego, "mężowego" ale ono jednak jakieś jest...

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj uczuciowa.
    Bardzo Ci dziekuje za komentarz i poniekad slowa otuchy... Moze faktycznie, moj maz potrzebuje jeszcze czasu, by to wszystko zrozumiec...
    U nas jest tak, ze przewaznie to ja sama jezdze na wizyty i badania-ustalam to sobie tak, aby wykonywac je na moim dniu wolnym lub przed albo zaraz po pracy i nie zawsze maz moze ze mna pojechac, ale do instruktora napro zawsze jezdzimy razem-wie,ze sama nie pojade, to wtedy albo zamienia sie z kolega inna zmiana albo bierze urlop...
    Co do modlitw, to masz racje, bede dalej to robic, a on niech mysli i gada swoje-ja nic zlego tym nie robie...
    Co do wsparcia tego blogowego, powiem Ci, ze mi duzo daje. Zawsze z niecierplieoscia czekam na Twoje posty, by dowiedziec sie co nowego u Ciebie- jakie sa u Was postepy w leczeniu i w ogole. Ciesze sie, ze trafilam na Twojego bloga i dziekuje za to, ze dzielisz sie ze mna i z innymi swoimi przemysleniami, radami;dobrze wiedziec, o niektorych rzeczach...
    Dobrej nocki Ci zycze

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ku pokrzepieniu serc- " sposoby" na niedrożne jajowody

Moja walka z niedroznymi jajowodami...

I jesteśmy dalej; zrobiliśmy krok do przodu...