mój pierwszy post.....
Jak juz dziś tyle tu nabazgroliłam, to pozwolę sobie na jeszcze...
Żeby ktoś nie pomyślał, ze ja jestem gadatliwą osobą- wręcz przeciwnie mało gadam, ale za to jak mam okazję to dużo piszę....
Chciałabym się podzielić z Wami drodzy znajomi i nieznajomi moimi przeżyciami...
nie wiem od czego zacząć, bo jest tyle tego, ze trudno pozbierać myśli i to wszystko poukładać...
Wiem, że wszystko to, co mam to zasługa Boga- Naszego Stwórcy, Pana Naszego... wiem, ze bez Niego świat i moje życie byłoby zupełnie inne...
Nieustannie Mu dziękuje za to, co mam: za rodziców, rodzeństwo, dziadków, znajomych, przyjaciół, zdrowie, za to, że mogę studiować, za każdy dzień mojego istnienia; za to, że na mojej drodze stawia właśnie takie osoby- bo przez nie chce mi coś powiedzieć...
Dziękuje Ci Panie zarówno za chwilę radosne jak i za chwilę smutku, cierpienia, zwątpienia, za chwile w których upadam, bo wiem, ze upadek pozwala mi na nowo stać się innym człowiekiem, pozwala mi zastanowić się nad moim postępowaniem, a to tylko przez Pana Jezusa Chrystusa, który nigdy nie pozostawia mnie samej sobie... To On jest moim najwierniejszym przyjacielem- jest zawsze ze mną- cieszy się ze mną a w chwilach smutku ociera mi swą ojcowską i przyjacielską ręką zapłakaną twarz, na której tak często pojawiają sie łzy...
To on dał mi kolejne szanse: pierw w młodości, gdy uczestniczyłam w wypadku samochodowym jadąc na ferie- dał mi szansę, bo konsekwencją wpadnięcia auta w poślizg było to, że wylądowaliśmy w rowie i na szczęście nic poważnego się nie stało- mama miała tylko złamaną rękę; kolejnym wydarzeniem było to, gdy rozwaliłam sobie na schodach głowę, tak nie dużo brakowało żeby kant betonowych schodów wbił się w oko, ale stało się inaczej, oko było całe - kant wbił sie w czoło; kolejną sytuacją, gdy Bóg dał mi szansę była chwila, gdy wybuchł piec gazowy, a ja, ja byłam kilkanaście milimetrów od strefy, gdzie mogło mnie zabić; gdybym była wyprostowana już dziś nie byłoby mnie tu...
Analizując wszystkie moje wydarzenia z przeszłości, myśle, że Bóg w tych sytuacjach chciał mną "potrząsnąć" i powiedzieć mi: "Agata zmień swoje życie; nie tak masz zyć..."
Potem trafiłam przez brata na oazę, gdzie poznałam wspaniałych ludzi... Jeździłam na rekolekcje oazowe, na których jeszcze bardziej zbliżałam sie do Boga...
Potem przyszło kolejne załamanie- tata traci pracę i powstaje pytanie: "jak dalej żyć?"; nie mogłam się po tym pozbierać, całymi dniami płakałam...
Moje życie zmieniało się jak chorągiewka na wietrze...
Chciałam się do kogoś przytulić i wybuchnąć lawiną płaczu zostawała mi wtedy jedynie poduszka, która zawsze służyła mi za "łapacza " moich łez i moich problemów, bo zawsze kiedy było mi smutno wtulałam sie w nią i wyobrażałam sobie że jestem w objęciach bliskiej mi osoby...
Potem wylądowałam w szpitalu, ale tylko na kilka dni...
moje życie mijało...Kiedyś poznałam inną koleżankę- a było to na feriach kilka lat temu- była podobna trochę do mnie; dobrze się dogadywałyśmy... Ale potem to ucichło...Patrząc z perspektywy czasu, czasem dochodzę do wniosku, że to może ja nie potrafię "stworzyc" pieknej przyjaźni; że to może ja nie jestem człowiekiem, który zasługuje na przyjaźń...
Będąc w technikum, trafiłam znowu do szpitala... Miałam krwotok...
Te dni pamiętam do dzisiaj...tego nie da się zapomnieć... Dni w szpitalu, porównuję do rekolekcji; ten mój pobyt traktowałam jako moje chyba najlepsze rekolekcje- czas zaczął biec wolniej a ja mogłam zastanowić się nad moim życiem... I tak było... Mimo cierpienia i bólu- wspominam te chwile bardzo radośnie...
Przeżywałam tam różne stany; obserwowałam ludzi z różnymi chorobami i patrzyłam jak znoszą swoje cierpienia... Na mojej sali leżała młoda kobieta, która będąc w 3 miesiącu ciąży poroniła- do dziś kiedy wspominam te chwile- słysze jej płacz; była załamana; nic nie jadła, z nikim nie rozmawiała; straciła swój największy skarb...
Przyżywałam to razem z nią- było mi bardzo smutno- porównałam to sobie do śmierci Chrystusa na drzewie krzyża... Tam rozgrywał się "Wielki Post"...
Potem przyszło zmartwychwstanie- bo budząc się rano pewnego dnia usłyszałam płacz dziecka, które właśnie się urodziło...
Jedni płakali ze szczęścia ( narodziny) inni płakali ze smutku (dowiadując się o groźnej chorobie)...
Takie było moje życie...i nadal jest...Czy się coś zmieniło? Nie wiem...Myśle, ze tak...
Staram się każdego dnia czynić wiele dobrego- może nie zawsze to wychodzi, ale staram się...
Mam bardzo dużo marzeń, choć niektóre z nich mnie "zabijają"; ale takim największym oprócz oczywiście tego żeby mieć szczęsliwą i kochającą rodzinę to to, żeby pracować w Domu Małego Dziecka lub żeby zaadoptować malutkie dzieciaczki, które bardzo kocham...
Chcę służyć bliźnim, a najbardziej tym ,którzy potrzebują mojej pomocy...
Na brak znajomych chyba nie mogę narzekać, bo mam ich dużo... Ludzie z Oazy Młodzieżowej dalej są w mojej pamięci, często się z nimi spotykam, rozmawiam, czasem wygłupiamy sie jak dzieci, ale ...
To dobrze, że są... bo bez nich moje życie byłoby inne...
Bardzo ich kocham, bo wiem, ze moge na nich zawsze liczyć...Zawsze podarują mi uśmiech, powiedzą dobre słowo, pocieszą....
Musze powiedzieć, ze w mojej pamięci mocno zapisała się jedna osoba- nie mówię, ze ta, która zrobiła dla mnie najwięcej i wogóle.... Muszę powiedzieć szczerze, że nie wiem czemu...
Bo przecież tyle razy mnie zraniła, tyle razy odrzuciła, tyle razy dała mi znać, ze nic dla niej nie znaczę; tyle razy odwracała sie ode mnie; dawała do zrozumienia, ze z innymi bawi się lepiej; że ja istnieje tylko wtedy, gdy inni nie mają dla niej czasu....
Prawie wszyscy moi znajomi mówili: "Stać Cię na lepszego przyjaciela. Ona Cię wykończy..."
Ale ja jakoś nie mogłam o niej zapomnieć; na feriach kilka lat temu poznałyśmy się lepiej... kiedy nie mogłam przespać jednej nocy, zawołała mnie do swojego łóżka i zapytała co jest? Pozwoliła mi zostać...
Wspominam nasze dobre chwile, kiedy było jej ciężko przychodziła do mnie, płakała mi na ramionach, kiedy była chora biegłam do niej, kiedy ja byłam chora ona przychodziła do mnie...
Prawie zawsze razem- duzo było sprzeczek i sytuacji trudnych i ciężkich.... Moze dlatego, ze mamy 2 rózne charaktery- i tę różnicę bardzo widać...
Teraz, kiedy przebywała w Anglii- nie była na wyciagnięcie ręki, próbowałam- zapomnieć o tym, co było kiedyś, żyć teraźniejszością i nie myśleć o niej...
ale ja nie potrafię- nie wiem czemu, ale kocham ją jak siostrę- wiem o jej problemach- a raczej obecnie jeszcze nie wiem o wszystkich, ale znam historię jej życia- tak po krótce...
Może kiedyś przeczyta te moje posty... moze w końcu coś zrozumie... Może ja zrozumiem - być może Bóg daje mi jej zachowaniami znać, ze to nie jest to, na co ja zasługuję- że my nigdy nie stworzymy prawdziwej przyjaźni....
Albo nasze drogi - nasza znajomość rozpryśnie się...
Wiele bym mogła jeszcze napisać, ale już nie będę, może jutro mi się uda ....
Żeby ktoś nie pomyślał, ze ja jestem gadatliwą osobą- wręcz przeciwnie mało gadam, ale za to jak mam okazję to dużo piszę....


Chciałabym się podzielić z Wami drodzy znajomi i nieznajomi moimi przeżyciami...
nie wiem od czego zacząć, bo jest tyle tego, ze trudno pozbierać myśli i to wszystko poukładać...
Wiem, że wszystko to, co mam to zasługa Boga- Naszego Stwórcy, Pana Naszego... wiem, ze bez Niego świat i moje życie byłoby zupełnie inne...
Nieustannie Mu dziękuje za to, co mam: za rodziców, rodzeństwo, dziadków, znajomych, przyjaciół, zdrowie, za to, że mogę studiować, za każdy dzień mojego istnienia; za to, że na mojej drodze stawia właśnie takie osoby- bo przez nie chce mi coś powiedzieć...
Dziękuje Ci Panie zarówno za chwilę radosne jak i za chwilę smutku, cierpienia, zwątpienia, za chwile w których upadam, bo wiem, ze upadek pozwala mi na nowo stać się innym człowiekiem, pozwala mi zastanowić się nad moim postępowaniem, a to tylko przez Pana Jezusa Chrystusa, który nigdy nie pozostawia mnie samej sobie... To On jest moim najwierniejszym przyjacielem- jest zawsze ze mną- cieszy się ze mną a w chwilach smutku ociera mi swą ojcowską i przyjacielską ręką zapłakaną twarz, na której tak często pojawiają sie łzy...
To on dał mi kolejne szanse: pierw w młodości, gdy uczestniczyłam w wypadku samochodowym jadąc na ferie- dał mi szansę, bo konsekwencją wpadnięcia auta w poślizg było to, że wylądowaliśmy w rowie i na szczęście nic poważnego się nie stało- mama miała tylko złamaną rękę; kolejnym wydarzeniem było to, gdy rozwaliłam sobie na schodach głowę, tak nie dużo brakowało żeby kant betonowych schodów wbił się w oko, ale stało się inaczej, oko było całe - kant wbił sie w czoło; kolejną sytuacją, gdy Bóg dał mi szansę była chwila, gdy wybuchł piec gazowy, a ja, ja byłam kilkanaście milimetrów od strefy, gdzie mogło mnie zabić; gdybym była wyprostowana już dziś nie byłoby mnie tu...
Analizując wszystkie moje wydarzenia z przeszłości, myśle, że Bóg w tych sytuacjach chciał mną "potrząsnąć" i powiedzieć mi: "Agata zmień swoje życie; nie tak masz zyć..."
Potem trafiłam przez brata na oazę, gdzie poznałam wspaniałych ludzi... Jeździłam na rekolekcje oazowe, na których jeszcze bardziej zbliżałam sie do Boga...
Potem przyszło kolejne załamanie- tata traci pracę i powstaje pytanie: "jak dalej żyć?"; nie mogłam się po tym pozbierać, całymi dniami płakałam...
Moje życie zmieniało się jak chorągiewka na wietrze...
Chciałam się do kogoś przytulić i wybuchnąć lawiną płaczu zostawała mi wtedy jedynie poduszka, która zawsze służyła mi za "łapacza " moich łez i moich problemów, bo zawsze kiedy było mi smutno wtulałam sie w nią i wyobrażałam sobie że jestem w objęciach bliskiej mi osoby...
Potem wylądowałam w szpitalu, ale tylko na kilka dni...
moje życie mijało...Kiedyś poznałam inną koleżankę- a było to na feriach kilka lat temu- była podobna trochę do mnie; dobrze się dogadywałyśmy... Ale potem to ucichło...Patrząc z perspektywy czasu, czasem dochodzę do wniosku, że to może ja nie potrafię "stworzyc" pieknej przyjaźni; że to może ja nie jestem człowiekiem, który zasługuje na przyjaźń...
Będąc w technikum, trafiłam znowu do szpitala... Miałam krwotok...
Te dni pamiętam do dzisiaj...tego nie da się zapomnieć... Dni w szpitalu, porównuję do rekolekcji; ten mój pobyt traktowałam jako moje chyba najlepsze rekolekcje- czas zaczął biec wolniej a ja mogłam zastanowić się nad moim życiem... I tak było... Mimo cierpienia i bólu- wspominam te chwile bardzo radośnie...
Przeżywałam tam różne stany; obserwowałam ludzi z różnymi chorobami i patrzyłam jak znoszą swoje cierpienia... Na mojej sali leżała młoda kobieta, która będąc w 3 miesiącu ciąży poroniła- do dziś kiedy wspominam te chwile- słysze jej płacz; była załamana; nic nie jadła, z nikim nie rozmawiała; straciła swój największy skarb...
Przyżywałam to razem z nią- było mi bardzo smutno- porównałam to sobie do śmierci Chrystusa na drzewie krzyża... Tam rozgrywał się "Wielki Post"...
Potem przyszło zmartwychwstanie- bo budząc się rano pewnego dnia usłyszałam płacz dziecka, które właśnie się urodziło...
Jedni płakali ze szczęścia ( narodziny) inni płakali ze smutku (dowiadując się o groźnej chorobie)...
Takie było moje życie...i nadal jest...Czy się coś zmieniło? Nie wiem...Myśle, ze tak...
Staram się każdego dnia czynić wiele dobrego- może nie zawsze to wychodzi, ale staram się...
Mam bardzo dużo marzeń, choć niektóre z nich mnie "zabijają"; ale takim największym oprócz oczywiście tego żeby mieć szczęsliwą i kochającą rodzinę to to, żeby pracować w Domu Małego Dziecka lub żeby zaadoptować malutkie dzieciaczki, które bardzo kocham...
Chcę służyć bliźnim, a najbardziej tym ,którzy potrzebują mojej pomocy...
Na brak znajomych chyba nie mogę narzekać, bo mam ich dużo... Ludzie z Oazy Młodzieżowej dalej są w mojej pamięci, często się z nimi spotykam, rozmawiam, czasem wygłupiamy sie jak dzieci, ale ...
To dobrze, że są... bo bez nich moje życie byłoby inne...
Bardzo ich kocham, bo wiem, ze moge na nich zawsze liczyć...Zawsze podarują mi uśmiech, powiedzą dobre słowo, pocieszą....
Musze powiedzieć, ze w mojej pamięci mocno zapisała się jedna osoba- nie mówię, ze ta, która zrobiła dla mnie najwięcej i wogóle.... Muszę powiedzieć szczerze, że nie wiem czemu...
Bo przecież tyle razy mnie zraniła, tyle razy odrzuciła, tyle razy dała mi znać, ze nic dla niej nie znaczę; tyle razy odwracała sie ode mnie; dawała do zrozumienia, ze z innymi bawi się lepiej; że ja istnieje tylko wtedy, gdy inni nie mają dla niej czasu....
Prawie wszyscy moi znajomi mówili: "Stać Cię na lepszego przyjaciela. Ona Cię wykończy..."
Ale ja jakoś nie mogłam o niej zapomnieć; na feriach kilka lat temu poznałyśmy się lepiej... kiedy nie mogłam przespać jednej nocy, zawołała mnie do swojego łóżka i zapytała co jest? Pozwoliła mi zostać...
Wspominam nasze dobre chwile, kiedy było jej ciężko przychodziła do mnie, płakała mi na ramionach, kiedy była chora biegłam do niej, kiedy ja byłam chora ona przychodziła do mnie...
Prawie zawsze razem- duzo było sprzeczek i sytuacji trudnych i ciężkich.... Moze dlatego, ze mamy 2 rózne charaktery- i tę różnicę bardzo widać...
Teraz, kiedy przebywała w Anglii- nie była na wyciagnięcie ręki, próbowałam- zapomnieć o tym, co było kiedyś, żyć teraźniejszością i nie myśleć o niej...
ale ja nie potrafię- nie wiem czemu, ale kocham ją jak siostrę- wiem o jej problemach- a raczej obecnie jeszcze nie wiem o wszystkich, ale znam historię jej życia- tak po krótce...
Może kiedyś przeczyta te moje posty... moze w końcu coś zrozumie... Może ja zrozumiem - być może Bóg daje mi jej zachowaniami znać, ze to nie jest to, na co ja zasługuję- że my nigdy nie stworzymy prawdziwej przyjaźni....
Albo nasze drogi - nasza znajomość rozpryśnie się...
Wiele bym mogła jeszcze napisać, ale już nie będę, może jutro mi się uda ....
Komentarze
Prześlij komentarz