14,05,2011

14 maj- dziś przypada rocznica mojej komunii-17 lat temu tak?chyba tak... dzisiejszy dzień mogę zaliczyć do jednych z bardziej pracowitych dni- rano oczywiście- jak w każdą sobotę- sprzątanie domku-pokoik po pokoiku-starannie- zmywanie tygodniowego kurzu; potem przygotowanie obiadku, obiadek, zmywanie po nim,po wszystkich tych cotygodniowych ""rytuałach" sobotnich, poszłam z mamą pokosić ogród; na niebie było widać pojawiające się coraz bardziej ciemne chmury, ale pokosić zdążyłyśmy cały ogród, a mamy tego dosyć dużo; potem miałam iśc na rower, ale niestety nie poszłam, bo nie lubię jeździć sama.
Pojechałam z mamą na małe zakupy i tam oczywiście-wśród różnych ludzi- znowu "załamka"- na każdym kroku mijaliśmy pary-miałam ochotę obrócić się na pięcie i wyjść stamtąd, ale przecież to by niczego nie zmieniło, a tylko ja bym wyszła na jakiegoś dziwoląga....
stojąc przy kasie w jednym z supermarketów, w myślach zadawałam Bogu pytania- "Boże, co ze mną jest nie tak? Czy ja jestem jakaś "dziwna"?Czemu tak trudno mi znaleźć chłopaka?Dlaczego w moim przypadku nie jest to takie łatwe?"
Po drodze mijałam znajomego sąsiada, który jest 3 lata młodszy ode mnie- szedł z dziewczyną- uśmiechnięci, zadowoleni z życia, szczęśliwi- pewnie gdyby ktoś zadał mu pytanie- "czego potrzeba Ci do szczęścia?" Możliwe, ze powiedziałby- mam dziewczynę i jestem juz szczęśliwy- nic innego mi do szczęścia nie potrzeba..........może by i powiedział, a może i nie...wszystko zależy od cżłowieka i jego potrzeb; myśle, że ja bym tak odpowiedziała, choć nie wiem jak by to było, gdyby moja sytuacja była inna- gdybym miała chłopaka.... chciało mi się beczeć- może nie tyle z zazdrości- z zazdrości o konkretną osobą, ale o sam "fakt" / stan (nie wiem jak to ująć) zakochania. Miłość, zakochanie- jednym przychodzi to tak prosto, łatwo, szybko....
a innym idzie to ślamazarnie... jedni mają szczęście w miłości, a inni życiowego pecha.
jak Ci wszyscy ludzie to robią? może powinnam zapisać się na jakiś kurs uwodzenia (hihih), zaczerpnąć rad doświadczonych osób, udać się do psychologa bądź psychiatry- nie wiem... ale im dłużej trwa ten mój stan- "miłosnego uśpienia", tym bardziej staję się niezadowolona  z życia i tak naprawdę nie widzę sensu cieszenia się z wykonywanych czynności; bo życie dla samego siebie jest beznadziejnym życiem. Ja nie chcę tak!!! To nie dla mnie!! dusze się!!! Czego Boże mi brakuję? Co robię nie tak? Czasem mam takie wrażenie, że TY- Boże próbujesz mi coś udowodnić- pokazać, że to nie ja "żądzę" swym życiem i że nie jest zawsze tak, jak ja to sobie wszystko poukładam- bo w sumie tak jest, ale chodzi mi o to, ze Ty chcesz jakby "namacalnie" dac mi to odczuć...generalnie to my sami codziennie decydujemy o wszystkich rzeczach, my sami musimy podjąć decyzję- bardzo często jest tak, że podejmujemy złe decyzję, a dopiero po jakimś czasie to dostrzegamy;
cholernie źle się tak żyje- i nie zmienię zdania, póki nie spotkam na mojej drodze tego jedynego......

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ku pokrzepieniu serc- " sposoby" na niedrożne jajowody

Moja walka z niedroznymi jajowodami...

I jesteśmy dalej; zrobiliśmy krok do przodu...