Rozmyślania nad życiem...

Jak ten czas szybko biegnie... często za szybko... ani się człowiek nie obejrzy a już koniec dnia, tygodnia, miesiąca, roku.... ostatnio tak naszły mnie różne rozmyślania na temat naszego życia... i tak sobie pomyślałam, że często tracimy zbędny czas na coś, co generalnie niczemu nie służy, a życie ucieka między palcami... jakiś czas temu, przeprowadziłam dosyć długą ( prawie 1,5 godzinną) rozmowę telefoniczną z moją koleżanką- jako że dawno się nie widziałyśmy, ani nie rozmawiałyśmy ze sobą, poopowiadałyśmy sobie o tym, co się dzieje w naszym życiu- (nie, o problemiem niepłodności nie rozmawiałyśmy- nawet nie wie, że mamy tego typu problem- mało osób wie, że ten problem dotknął nas osobiście). Ale do czego zmierzam, kiedy tak sobie rozmawiałyśmy, nagle Ona opowiada o dramacie, jaki spotkał rodzinę jej znajomych- najpierw zmarła żona- (jakżeśmy stwierdziły- to jeszcze nie był wiek, ani czas na umieranie, bo przecież nie była jeszcze taka stara), kiedy zbliżała się msza 30- dniowa, a dokładnie 2 dni przed nią, jej mąż- wdowiec przewrócił się i jak się potem okazało miał rozległy zawał-ich córka- jedynaczka- została sama, co prawda była- jest już dorosłą kobietą, ale mimo wszystko- ból jaki rozrywa jej serce, bo przecież straciła swoich rodziców praktycznie o jednym  czasie... Kolejny przykład- inna rodzina- którą trochę też sama znałam- z Nią pracowałam kilka lat temu- i nagle jakiś czas temu się dowiaduje, że nie żyje jej mąż- pytam koleżankę, z kórą rozmawiałam przez telefon- co się stało, czy on na coś chorował? -Miał zawał, wyjechał z garażu i kiedy wychodził zamknąć bramę, przewrócił się i upadł- podobno leżał tak kilka dobrych godzin, bo to było z samego rana w sobotę, czy niedzielę- wiesz- miejsce nieruchliwe, to nikt nie zauważył, że facet się przewrócił- powiedziała mi Ona....Najbardziej mi żal ich córki- pannica może 10 albo 11- letnia, a może i nawet 12, nie ma mniejszego znaczenia, ale chodzi mi o to, że nie ma już "motoru", który sprawiał, że ta rodzina dobrze funkcjonowała, bo to On gotował obiady, sprzątał, odrabiał lekcje z małą, woził ją na dodatkowe zajęcia, On ogarniał rachunki i wszystkie tego typu sprawy, a teraz go zabrakło... Jakie życie jest ulotne.... A my często nie doceniamy tego, co mamy; ganiamy za czymś, wszędzie się spieszymy, a częstym wytłumaczeniem, gdy ktoś do nas zagada, czy zaprosi nas na spotkanie jest standardowe i chyba każdemu z nas znane hasło: "Nie mam czasu"- załatwianie wszystkiego w biegu, bo przecież jeszcze tyle spraw mam do załatwienia i tyle rzeczy do ogarnięcia... Odwracanie głowy w drugą stronę i podążanie szybszym krokiem, gdy z daleka widzimy znajomą twarz-żeby tylko mnie nie zaczepił/a, bo się bardzo spieszę i nie mam czasu na pogaduchy.  Tylko żeby w pewnym momencie nie było za późno... A coś na ten temat wiem... Kiedy to moja babcia po kilku razach przebywania w szpitalu, została wypisana do domu- (był to poniedziałek lub wtorek)- bo wszystko niby było już ok; pamiętam, że chciałam wtedy iść do niej i ją odwiedzić, ale coś było ważniejszego i stwierdziłam,  że weekend będzie taki luźniejszy, to wtedy do niej pójdę i dłużej posiedze; co się okazało- niestety w weekend nie miałam już kogo  odwiedzić, bo babcia wieczorem w środę źle się poczuła i została zabrana ponownie do szpitala, gdzie nad ranem w czwartek zmarła.... Jak  ja się wtedy podle czułam, przeklinałam te czynnosci, które wtedy robiłam, a które mogłam olać i iść do babci, przytulić się do niej, zamienić z nią słowo... po raz ostatni....
Kolejny przykład, młoda kobieta- po 30-tce- mężatka, mają syna- są szczęśliwi; obydwoje pracują- mają plany, marzenia- często widziałam ich, jak w ciepłe letnie popołudnia wybierali się na wycieczki rowerowe lub biegali, po jakimś czasie na świat przychodzi ich córka i po kilku miesiącach zaczynają się problemy-nie z córeczką- ona rozwijała się prawidłowo- tylko jej- ich matka zaczynała podupadać na zdrowiu, aż w końcu straciła czucie w nogach i po dzień dzisiejszy porusza sie na wózku- nie odzyskała juz sprawności w kończynach dolnych, a minęło już chyba przeszło 10 lat, jak choroba dała o sobie znać... Ich świat się zawalił, Ona nie widziała sensu dalszego życia i powtarzała, że nie chce być ciężarem; ich plany i marzenia poszły na łeb na szyję, ich szczęście nie trwało wiecznie- jeden moment, jedna chwila, która całkowicie zmieniła ich dotychczasowe życie; jeszcze do tego 2 dzieci- z tego jedno bardzo malutkie i potrzebujące ciągłej opieki. Z tego co wiem, początki ich "nowego"- innego życia były bardzo ciężkie- ale Ona miała ogromne wsparcie w mężu, który na każdym kroku ją wspierał. Pozbierała się i tak, jak na początku wstydziła się tego, ze jest skazana na wózek, tak teraz bardzo często obserwuję przez okno, jak sama steruje "swoim" pojazdem i nie chce, by ktoś ją prowadził... Jakie życie jest przewrotne.. i można by rzec- Boże dlaczego na takie coś pozwoliłeś- nie dość, że kobieta miała przed sobą całe życie, bo przecież najlepsze dopiero przed nią było, to jeszcze teraz, gdy urodziło się im dzieciątko, które przecież wiesz- wymaga ciągłej opieki....
Myślę, że wszystkie te sytuacje są po coś, nic nie dzieje się bez przyczyny i to, że my zmagamy się z niepłodnoscią- też ma czemuś służyć, jeszcze nie odkryłam czemu tak się dzieje, ale myślę, że kiedyś zrozumiem...

[gallery ids="449"]

 

Komentarze

  1. Też z utęsknieniem czekam na dzień, w którym zrozumiem po co to się dzieje. Parę, a nawet kilka odpowiedzi już znalazłam, ale chyba jeszcze nie wszystkie:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ku pokrzepieniu serc- " sposoby" na niedrożne jajowody

Moja walka z niedroznymi jajowodami...

I jesteśmy dalej; zrobiliśmy krok do przodu...