u innych łzy radości, u mnie łzy rozpaczy...

Dzisiaj znów dowiedziałam się, że 2 znajome są w ciąży- jedna trochę starsza ode mnie ze stażem małżeńskim większym niż nasz, ale mają już 10, czy 11 letnią córkę, druga znajoma- młodsza ode mnie- staż małżeński tylko o miesiąc krótszy niż nasz; z tego co wiem, to ta druga koleżanka też starała się z mężem o dziecko zaraz po ślubie i niestety nic nie wychodziło; przyjechali niedawno z wakacji i okazało się, że będą mieli pamiątkę- kiedy usłyszałam te nowiny powstrzymywałam się, aby nie uronić łez- szczerze myślałam, że ten etap mam już za sobą, lecz chyba zawsze- póki sama nie jestem w ciąży- takie nowiny o ciąży znajomych będą sprawiały, że na mojej twarzy pojawią się znów łzy- gorzkie łzy rozpaczy, beznadziei, bezsilności...
kilka razy myślałam o tym, czy aby czasem nie jest to jakaś "kara", bo na prawdę została wymierzona w samo sedno i spełniła swoje zadanie... brawo- komuś się udało, tylko dlaczego, ktoś cieszy się z ludzkiej tragedii? z ludzkiego nieszczęścia i dlaczego ktoś życzy innym takiego niepowodzenia??Jakiś czas temu, mąż zapytał mnie, jaki bym chciała dostać prezent na urodziny... po krótkiej chwili odpowiedziałam mu, że to, co dało by mi największą radość i sprawiło, że czułabym się naprawdę szczęśliwa, to fakt, że jestem w ciąży i że wszystko z nią jest w porządku; chyba nic innego nie ucieszyło by mnie bardziej..a tego szczęścia i powodzenia, jak na razie najbardziej nam brakuje... Bo jak się pogodzić z tym, że innym się w końcu udaje, a nam nie... jakoś już nie chcę słyszeć o tym żeby wyluzować, żeby za bardzo chcieć itd.- to mnie w ogóle nie pociesza, bo kiedyś próbowałam tak na chwilę żyć, ale niestety w naszym przypadku tak się nie da, bo mimo wszystko człowiek musi pamiętać o monitoringu, zażywaniu hormonów w odpowiednim dniu cyklu, musi wiedzieć kiedy jest najlepszy czas na zbliżenie, żeby te wszystkie przyjmowane specyfiki miały możliwość zadziałania, bo bezsensu jest się faszerować hormonami i nie kontrolować swojego cyklu...
gdzieś na dnie mojego, jakże zranionego serca jest malutki- maciupeńki ogniczek nadziei, że kiedyś i w końcu nam się uda, bo przecież "kto prosi otrzymuje..."- a ja już od roku proszę wszystkich tych moich świętych od spraw beznadziejnych, żeby wysłuchali mojego wołania i żeby otarli gorzkie łzy niepłodności, która okrutnie nas dotknęła...
Św. Rito, św. Judo Tadeuszu, Św. Matko Boża z Gwadelupe, św. Dominiku- zainterweniujcie u Pana w mojej- naszej sprawie...

Komentarze

  1. A slyszalas o Nowennie Pompejanskiej?

    OdpowiedzUsuń
  2. Slyszalam, ale w zwiazku z tym, ze jest czasochlonna, a ja nie mam za bardzo czasu- (pracuje po 10 i 11 godz.) W ogole jej nie zaczynalam, bo nie jestem w stanie codziennie w calosci jej odmawiac:0(

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedyś i my doczekamy się dziecka. Musimy być cierpliwe i nie tracić nadziei. Los wkońcu się odwróci i szczęście do nas się uśmiechnie :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ku pokrzepieniu serc- " sposoby" na niedrożne jajowody

Moja walka z niedroznymi jajowodami...

I jesteśmy dalej; zrobiliśmy krok do przodu...