Zaakceptowałam sytuacje taką, jaka jest....

To, że  ktoś ma dzieci, to jest całkiem normalne- przecież prawie każde kochające się małżeństwo prędzej czy później doczeka się potomstwa, no chyba, że od razu zakładają, że nie będzie miejsca w ich życiu na dzieci lub pojawią się problemy z poczęciem...
Przyzwyczailiśmy się do tego, że jesteśmy sami w dwójkę-  nie było  dziecka rok po ślubie , nie ma i teraz... Jak coś z góry  ustalonego i każdy wie, że  tak ma być, bo i nasi znajomi i rodzina przyzwyczaili się do tego, że jesteśmy sami...
Choć  cały czas nosze w sercu pragnienie posiadania własnego dziecka- nigdy nie przestało to być  moim największym marzeniem, ale nie walcze już tak, jak kiedyś-  ze wszystkich sił... nie jest tak, że mniej mi zależy, że odpuścilam, życie toczy się  dalej, z dnia na dzień jestesmy starsi, ale też  nikt niczego nam nie obiecywał, więc jest, jak jest.. czekamy, może w końcu wydarzy się cud... owszem wciąż jeszcze bolą  wieści o tym, że znajoma, czy sąsiadka albo młoda  dziewczyna, która  jakiś  czas temu wyszla za mąż-  jest w ciąży; czasem te zdziwienia, pytania- tak szybko się  udało?? No widzisz, jednym to życie układa  się tak, jakbysmy my chcieli, żeby  to bylo nasze życie, ale jak to tak ładnie  powiedział  ksiądz  na tegorocznych rekolekcjach- " każdy musi sam przeżyć swoje własne życie- nie żyć życiem kogoś innego, żyć  swoim własnym życiem, tym co dał  nam Pan Bóg i z sytuacją taką, a nie inną"...
Nie poddaje się, nie składam broni, nie mówię dosyć, ale też nie robie nic ponad moje siły- dalej oczywiście się staramy, przestrzegamy ważnych " zasad" związanych z tą tematyka, ale nie śledzę już kalendarza i nie szukam tych kilku dni w miesiącu, w których  może   akurat by się  udało, nie płacze i nie rozpaczam z tego powodu, że  pojawił się  okres-  no lepiej by było,  gdyby się nie pojawił, no ale cóż...- staramy się teraz bardziej cieszyć  soba nawzajem- nie wymuszać na sobie tego, że akurat dzisiaj trzeba- nawet, jak nam sie zwyczajnie nie chce- nie ma już  czegoś takiego- inaczej jest jak jeden chce, a drugi akurat nie ma ochoty, ale to jest inna inszosc...a może nie przeżywam już tego tak bardzo, bo całym moim światem  stała się  moja mała- roczna chrzesniaczka, dla której ciocia straciła głowę, ktora jest moim małym promyczkiem słońca...

"Biegniemy" do przodu; ja dalej praktykuje picie octu jablkowego przed glownymi posilkami, dalej pijemy na noc zaparzony len, dalej cwicze codziennie na orbitreku- juz po 35 minut dziennie, dalej staram sie wypijac dziennie min.1.5l wody z wit.c i sola himalajska- choć  waga praktycznie stoi w miejscu, ale nic nie przychodzi od razu- żeby  uzyskać  jakieś  efekty trzeba troche czasu, także  poczekamy zobaczymy- będzie, co będzie-  nie po naszej myśli-  trudno i tak czasem bywa...

Komentarze

  1. Czytam Cie juz dluzszy czas, Twoje problemy sa moim bliskie. Wiesz, tez mialam faze "akceptacji", ale chyba jestem jakims niesamowicie skomplikowanym przypadkiem, bo faza ta nie trwala jakos specjalnie dlugo i wrocilam praktycznie do punktu wyjscia. Od paru dni wyje z frustracji i niemocy, owszem, niby sie na chwile uspokajam i wyciszam, ale tylko na chwile. Nawet zaczelam o tym pisac. Mowic o tym za to przestalam. Nie wiem, lepiej mi chyba patrzec na litery niz na ludzi. Az ciekawa jestem, jaka bedzie kolejna faza? I czy u Ciebie podobnie? Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę, że takie etapy alceptacji są bardzo potrzebne, szczególnie gdy leczenie niepłodności się przeciąga. Dobrze jest wtedy sobie odpuścić. Choć trochę... Zająć się czym innym, żeby nabrać sił do dalszej walki.

    Trzymam kciuki za Ciebie nieustannie! I czekam cierpliwie, bo wierzę że napiszesz kiedyś TEN wpis, o Waszym wyczekanym, pięknym cudzie:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Och, mam nadzieję, że i ja kiedyś zaakceptuję swoją sytuację i nie będę płakać na widok okresu :( Dajesz mi nadzieję, że jest to możliwe. Dziękuję za ten wpis!

    OdpowiedzUsuń
  4. Na pewnym etapie, Ty tez bedziesz gotowa do tego, zeby zaakceptować sytuacje taką , jaka jest... Uwierz mi, jedziemy na tym samym wózku, ale lepiej jest usłyszeć takie słowa od osoby w podobnej sytuacji, bo Cię doskonale rozumiem... w pewnym momencie sama zobaczysz, ze te wszystkie placze, wylane łzy, żale i pretensje niczemu nie służą, a już na pewno nie pomagają w zajściu w ciążę- szkoda tracić życia na " użalanie się " nad swoim losem- mówię to ja- walcząca o dziecko już 4 lata; stwierdziłam, że skoro nie jestem jeszcze w ciąży, to pewnie nie jest mi na razie to dane- moge ten czas wykorzystać na coś innego- moge cieszyć się młodością, bo ona tak szybko przemija- nie mówię o żadnych szalenstwach, ale o docenieniu właśnie tego czasu, jak jesteśmy jeszcze we dwoje; bardzo bym chciała być w ciąży, odnosić ją, urodzić zdrowe dziecko- o to każdego dnia się modle, ale licze sie tez z tym, ze moje modlitwy/ prosby moga byc odebrane w inny sposob; także nadzieje trzeba mieć zawsze, bo ona podobno umiera ostatnia, ale nie można tez zwariować w tych staraniach...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ku pokrzepieniu serc- " sposoby" na niedrożne jajowody

Moja walka z niedroznymi jajowodami...

I jesteśmy dalej; zrobiliśmy krok do przodu...