To ja- niepłodna- a raczej bezpłodna...

1343293395_aizjmj_600

Wyrok? Bo spiepszyłaś komuś życie, bo ta druga połówka nigdy ( przez Ciebie) nie stanie się prawdziwym- biologicznym ojcem... Pytanie dlaczego,ja? Skoro tak bardzo kocham dzieci i nie wyobrażam sobie bez nich życia; to bardzo niesprawiedliwe- los wyznaczył mi zbyt surową karę, od której nie mogę złożyć zażalenia i od której niestety nie mogę się odwołać... Dlaczego? Dobrze trafiona " kara", bo tak ogromnie boli i rozrywa serce, wypala od środka każda jego część z piekąco- rozrywającym bólem.. to takie niesprawiedliwe!!

Najgorsza z możliwych diagnoz się potwierdziła, choć nikt nie brał tego pod uwagę; myślałam- ok jeden jajowód na pewno jest niedrożny (choć może uda się go udrożnić podczas laparo), ale z lewym wszystko jest w porządku- nic bardziej mylnego...
Kilka godzin po zabiegu, kiedy leżałam na sali pooperacyjnej, przyszedł Pan doktor i zaczął mówić- " niestety, nic nie dało się zrobić, ma Pani oby dwa jajowody niedrożne, podaliśmy 4 razy kontrast i za każdym razem z większym ciśnieniem, lecz nawet nie drgnęło, miała Pani jakieś problemy typu- stany zapalne itp.- mówię, że raczej nigdy nie miałam takich poważniejszych problemów wiążących się z jakimś mocnym stanem zapalnym i że w ogóle, to kiedyś- kilkanaście lat temu, to człowiek nie myślał o dzieciach- wiedział, że w przyszłości chciałby je mieć, człowiek chodził do  ginekologa- przecież już nawet przed ślubem byłam u kilku z nich żeby mieć pewność, że wszystko jest w porządku i można zacząć starać się o dziecko, a z tego wynika, że wszyscy Ci lekarze po prostu mnie zbywali- zapewniali, że wszystko jest ok, a wcale tak nie było, ale nie chce mi się już po raz en-ty o tym pisać, bo nie ma  na to sił- człowiek nie zbagatelizował tej sprawy, podszedł rozsądnie, tylko trafił z tego wynika na nieodpowiednich lekarzy, którzy bądźmy szczerzy- nie przyłożyli się do sprawy, ale tak jak mówiłam- nie będę znów do tego wracać...  Pan dr, po laparoskopii powiedział, że mam bardzo ładną macicę i jajniki, że tam nie ma się do czego przyczepić- nie ma ani polipów, ani oznak endometriozy- czyściutko, jedynym mankamentem są te nieszczęsne jajowody- i kur... de bele, jedne coś a może tak nieźle zaburzyć cały system, który gdyby nie to działał by całkiem ładnie, ale przecież nigdy nie może być dobrze, zawsze jakieś schody muszą być- na co mi ładna macica i jajniki skoro bez sprawnych jajowodów i tak naturalnie nie mogę zajść w ciążę... Przepłakałam pół dnia, po cichu zadzwoniłam do męża ( mimo, że był zakaz używania telefonów komórkowych na sali pooperacyjnej), powiedziałam mu co i jak, zaczął mnie pocieszać, mówić, że damy sobie rade, że mam się nie zamartwiać, że to nie jest koniec świata itd.
Jeśli chodzi o cały zabieg laparoskopii i przygotowania z nią związane, to powiem szczerze, że myślałam, że będzie to wyglądać gorzej- bardzo mocno się bałam- w przeddzień operacji było spotkanie z anestezjologiem, który o wszystko wypytał, powiedziałam mu, że po pierwsze jeśli będę zaintubowana ( a podobno w tym szpitalu, gdzie byłam każdy, kto miał narkozę ogólną był intubowany), to bardzo proszę, aby wyciągnięto mi ja zanim się obudzę, bo chyba dostanę zawału, kiedy się obudze i będę ja miała w buzi; kolejna sprawą było złagodzenie objawów narkozy po operacji- powiedziałam, że źle ja znoszę, bo po mam wymioty i strasznie mnie naciąga, zlecił jakiś specyfik żeby złagodzić nudności; potem było czyszczenie jelit i chodzenie do wc oraz coraz to większy stres, noc nawet przespana; rano dostałam kroplówkę przeciwwymiotną, rzeczy przeniosłam na sale pooperacyjna, został mi założony cewnik, dostałam głupiego Jasia, rozebrałam się, przykryto mnie kołdra i zawieziono na łóżku na sale operacyjną; ta cała asysta już na mnie czekała, pan doktor wyszedł mi na przeciw i zapytał o samopoczucie- powiedziałam mu, że mam stresa i boję się tej rurki,a on się pyta,jakiej rurki, ja mówię do zaintubowania, a on mówi, to pani dużo wie o swoim zabiegu i opowiadam mu o tym, że się boje, że jak sie zbudze z tą rurką, to chyba zawału dostanę, poklepał mnie po ramieniu i powiedział, że bedzie wszystko dobrze, że mam się niczym nie przejmować, przeniosłam się z łóżka na stół operacyjny, gdzie zostały mi założone niebieskie skarpetki i nogi pasami- rzepami przypięte do łóżka, po czym podano mi kroplówkę i pan dr trzymał nad moimi ustami i nosem maske i kazał oddychać, po chwili wstrzyknięto mi narkozę i w sekundzie moje oczy zaczęły się zamykać- kiedy byłam jeszcze świadoma zegar wybijał godzinę 8.15, obudziłam się już po operacji i pielęgniarki mówiły, że jest godz. 9.30, zostałam przewieziona na sale pooperacyjną, gdzie zostałam podłączona do aparatury, a na drugiej ręce miałam mankiet do pomiaru ciśnienia, który co jakiś czas je mierzył; pielęgniarki co jakiś czas dogadały i pytały czy wszystko w porządku; niestety kroplówka przeciw wymiotna na nic się zdała,bo wymiotywalam okropnie, a najgorsze jest to, że tu naciąga,a tutaj rany bolą przy wymiotach, dostałam tabletkę przeciwwymiotną pod język i na chwilkę dolegliwości minęły, lecz po jakims czasie znów sie pojawiły, no i pielęgniarka dała zastrzyk w pośladek, po którym wymioty się zatrzymały, na noc dostałam zastrzyk przeciwbólowy i troche na dobry sen, dlatego noc byla przespana, następnego dnia z rana przyszła rehabilitantka i mieliśmy przejsc z sali pooperacyjnej na naszą sale, ale nie byłam w stanie ustać na nogach, kręciło się w głowie, brało na wymioty i nie byłam w stanie zrobić nawet kroku, mówię- może lepiej na wózku nas przewieźć? Będzie łatwiej- ale pani pow.,ze nie można tak po najmniejszej linii oporu, ale w końcu zostałam przewieziona wózkiem- nie było szans, żeby przejść- od razu pani rehabilitantka pow , że ma kilka razu wstawać, próbować chodzić, bo po wizycie sciagna mi cewnik i trzeba bedzie samemu chodzic do wc- początki były bardzo trudne- w głowie się kręciło i nie szło ustać, ale w końcu małymi kroczkami,jakos sie udało, przyjechał mąż i pomógł mi się wykąpać... Miałam wyjść ze szpitala dzień po operacji, ale nienajlepiej się czułam, no i zostałam jeszcze na noc; dostałam l4 do 15 grudnia, ale coraz intensywniej myślę o wyjeździe do sanatorium, gdzie sa różnego rodzaju zabiegi " na" niepłodność- głównie zabiegi z borowiny, od poniedziałku zaczynam cos robić w tym kierunku, szwy idę ściągać do mojego gina w środę. Na razie odpoczynek, dopiero po Nowym roku usiądziemy i na spokojnie zadecydujemy co dalej- czy idziemy w kierunku in vitro, czy adopcji, czy szukamy kliniki ginekologicznej zajmującej się plastyką narządów rodnych; nie jest to decyzja łatwa, dlatego też nie może być podjęta pochopnie, także u nas Nowy Rok będzie związany z podjęciem odpowiedniej decyzji- co dalej, ale na razie nie ma tematu- odpoczywam będę załatwiać sanatorium

 

 

Komentarze

  1. Agato, czytam Twój wpis i jakbym cofnęła się w czasie o dokładnie 5 lat!!
    4.12.2012r miałam ten sam zabieg, niestety ten sam wynik (oba jajowody niedrożne) i usłyszałam to samo od lekarza - nic się nie da zrobić, próbowaliśmy kilka razy, zostaje tylko IVF. Ryczałam wiele miesięcy, też szykowałam się do Połczyna, choć już wiedziałam że skierowania nie dostanę, liczyłam się, że będę płacić, ale... trafiłam na wiadomość o udrażnianiu jajowodów w Lublinie. Szkoda, że dopiero po roku i że tylu lekarzy mnie próbowało do tego zrazić, bo zabieg odbył się na NFZ, trwał ok 20min i udrożniono mi oba (!) jajowody. Jeśli jesteś zainteresowana, zapraszam do mnie:
    https://wiewiorkowoblog.wordpress.com/2017/10/06/selektywne-hsg-czyli-metoda-udrazniania-jajowodow/

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam na Twoim blogu właśnie informacje o udrażnianiu, z jednej strony bym chciała, z drugiej jakoś się tego boję- znajoma od mojej mamy- też miała taki zabieg i po tym podobno jej "rozwalili" cały jajnik- nie wiem, gdzie i przez kogo miała to robione, ale zawsze jakieś obawy są. Ja obecnie jestem na etapie załatwiania skierowania do sanatorium- czekam tylko jeszcze na wypis ze szpitala- dzisiaj byłam u mojego gina i wypisał mi zaświadczenie, że zgadza się na leczenie sanatoryjne- więc teraz z tymi wszystkimi dokumentami muszę iść do lekarza rodzinnego; chcę spróbować zabiegów w sanatorium- czytałam o tym, że wielu kobietom to pomogło- nie nastawiam się, że mi też na pewno to pomoże, ale w razie czego zaszkodzić nie zaszkodzi, a może akurat coś się polepszy. Mój gin powiedział, że czasem jest tak, że po jakimś czasie uda się zajść naturalnie w ciąże, nawet wtedy, gdy się okazuje, że jajowody są niedrożne (pow., że miał nawet przypadek babki z podwiązanymi jajowodami, która zaszła w ciąże), ale powiedział, że nie można tak siedzieć z założonymi rękami, tylko coś działać, tym bardziej, jak już się wie na czym się stoi. Rok temu w styczniu miałam robione HSG i wyszła tylko prawostronna niedrożność, a kilka miesięcy wcześniej robiłam sobie okłady i nasiadówki z borowiny- może przypadek, może zbieg okoliczności, a może faktycznie coś w tym było... Dziękuję Ci Lidio z całego serca za pomoc, dziękuję że mam w Tobie- w Was ( innych blogerkach- staraczkach) wsparcie- to bardzo wiele dla mnie znaczy:0)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ku pokrzepieniu serc- " sposoby" na niedrożne jajowody

Moja walka z niedroznymi jajowodami...

I jesteśmy dalej; zrobiliśmy krok do przodu...