Jak trudno jest podjąć właściwą decyzję.. .

Moje myśli są zawieszone pomiędzy adopcją a in vitro- czytam, analizuje, przekładam plusy i minusy; jednego i drugiego się bardzo obawiam.... Z jednej strony czuję, że chyba lepszym rozwiązaniem była by adopcja, choć z drugiej strony chęć posiadania własnego dziecka- z naszych genów- przemawia za in vitro, jeszcze tym bardziej, jak mój ginekolog po 1 wizycie po szpitalu powiedział, że jestem idealnym przypadkiem na in vitro, bo oprócz niedrożnych jajowodów reszte narządów rodnych mam w dobrym stanie, ale... No właśnie zawsze jest jakieś " ale", bo in vitro nie dość, że wiąże się z dużym obciążeniem finansowym, to jeszcze będzie dużym obciążeniem zdrowotnym, a przecież już teraz moje zdrowie nie jest jakoś super...  No i jeszcze moja wiara- nie do końca jest temu przychylna... Co do adopcji, to boję się całej tej procedury, tego maglowania, tych wszystkich spotkań, pytań, testów, udawadniania, że nadajemy się na rodziców....

Trochę też się łudzę, że może w końcu pomogą te wszystkie rzeczy/ czynności, które wykonuje, bo nie siedze z założonymi rękami,tylko jeszcze walczę, jak lwica- w końcu mam taki znak zodiaku😀 i tak,jak powiedział mój ginekolog, że różne rzeczy mogą się podziać, że jak w ciągu np. roku, czy kilku miesięcy były w stanie porobić się zrosty, tak wszystko może się podziać i może jajowody się udrożnią- nadzieję trzeba mieć zawsze...
Często mam tak, że chciałabym aby w trudnych wyborach, ktoś podjął za mnie decyzję- żeby całą albo częściową odpowiedzialność "zrzucić" na kogoś, ale wiem, że tak się po prostu nie da...
Miałam ostatnio bardzo ciężką @- a pani od akupunktury mówiła, że mogę tak mieć jeszcze przez kilka miesięcy od laparoskopii, że to normalne, ale nie wiedziałam, że aż w takim stopniu.
Kilka dni temu dostałam odpowiedź na mój wniosek na sanatorium- czas oczekiwania ok. 33 miesiące, także poczekam sobie sporo czasu, no ale cóż mi więcej zostało- czytałam jeszcze na internecie, że można spróbować przyspieszyć termin i jechać z tzw. zwrotów- będę też tego próbować, ale dopiero z początkiem lutego,bo pisali, że to czasem jest tak, że można wtedy bardzo szybko jechac- np. za 5 czy 6 dni,bo "
wskakuje sie" wtedy na miejsce osoby, która z roznych przyczyn musiala zrezygnować; niestety moje pismo/ wniosek o przyspieszenie terminu pobytu w sanatorium na nic się zdał, bo chyba w ogóle nie zwrócili na niego uwagi, a teraz żeby było śmiesznie podam Wam mój numer w kolejce:
121604


Komentarze

  1. To zawsze są najtrudniejsze decyzje, ale wszystko trzeba robić zgodnie z własnym sumieniem i ptzekonaniami, in vitro nie jest dla każdego chociażby tak jak napisałaś ze względu na wiarę, a adopcja z kolei ze względu na czas oczekiwania i też z innych względów. Każdą z tych rzeczy trzeba czuć w głębi serca, ja nie miałam problemu z wyborem, bo do nas adopcja nie przemawia tak silnie, abyśmy się jej podjęli, oczywiście uważamy, że jest wspaniała, ale my sami balibyśmy się podjąć tego kroku. Dlatego wybraliśmy in vitro. Ale Wy musicie wybrać kierując się własnymi odczuciami i pragnieniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, Choć u nas- jest tak, że ja jestem bardziej przychylna adopcji, a mój mąż myślę, że wolałby żebyśmy podeszli do in vitro ( tak mi się przynajmniej wydaje), ale jeszcze szczerze nie rozmawialiśmy na ten temat; wiem też to, że mój mąż byłby zdolny do tego żeby pokochać" obce" dziecko,jak swoje- to wiem na pewno, bo on- tak samo,jak ja kocha dzieci- widze, jak się troszczy o moją chrzesniaczka- jak się z nią bawi, wygłupia, tłumaczy różne rzeczy, wyjaśnia; wiem, że będzie wspaniałym ojcem dla swojego/ swoich
      dziecka/ dzieci, czy to własnego biologicznego, czy adopcyjnego...
      Myślę, że obecnie mąż też ma chociażby małą iskierkę nadzieji, że te " zabiegi", które wykonuje- borowiny, nasiadówki, picie ziół, chodzenie na akupunkturę i terapię dna miednicy może przyniosą odpowiedni rezultat i nie bedziemy musieli podjąć jednej z najtrudniejszych życiowych decyzji- zresztą ja też wierze, że może coś ruszy, bo gdybym wiedziała na 100%, że to i tak nic nie da- poddałbym się i nie zawracała bym sobie tym wszystkim głowy...

      Usuń
  2. Zgadzam się z przedmówczynią - to trudna decyzja, którą musicie przeanalizować i podjąć w zgodzie ze sobą. Jedyne co mogę dodać od siebie, bo byłam w tym samym punkcie co Ty - "to całe maglowanie w ośrodku adopcyjnym" uważam za najlepszy czas naszych 7 lat walki o dziecko! To jedyne kilka miesięcy, kiedy "coś" zaczęło się dziać w sprawie naszej przyszłej 3-os. Rodziny, ekipa ośrodka okazała się być bardzo pomocna i przychylna - nam kandydatom na rodziców, jednocześnie zachowując mega profesjonalizm, bo najważniejsze jest dobro adoptowanego dziecka. To fakt, że się czeka, ale teraz już wiem, że czekam na coś, co się wydarzy na 99%.
    Odwagi życzę i pokoju w serduchu w tym najtrudniejszym czasie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziękuję za słowa pocieszenia i za wsparcie, jest to dla mnie ogromnie ważne...
      Tak,jak pisałam, bałam się tego, jak to " ujęłaś" maglowania w OA, ale widze, że chyba " strach ma wielkie oczy"- Ty coś na ten temat wiesz, bo przeszliście przez to i możesz coś na ten temat powiedzieć, bo widziałaś wszystko od wewnątrz, od tzw. podszewki...
      Trafiłam wczoraj na taką audycje: https://youtu.be/JdlHJCgo6Qc
      I dotarły do mnie te słowa, że może Pan Bóg na razie nie " dał" nam dzieci, bo może chce żebyśmy " zmienili" coś w naszym małżeństwie ( przez ten czas zmagania z niepłodnością widzę, że tak się właśnie stało- pokochaliśmy siebie na nowo), no i te słowa, że możliwe że Pan Bóg chce żebyśmy pokochali kogoś, kogo nikt nie kocha, bo wie, że jesteśmy w stanie to zrobić....

      Usuń
  3. Tak jakoś po sznureczku trafiłam na Twojego bloga i postanowiłam, że napiszę Ci jak było u nas :) Doskonale rozumiem co teraz czujesz. Przez wiele lat starałam się o swoje biologiczne dziecko właśnie dlatego, że pragnęłam tzw. owocu miłości mojej i męża, wiesz takie poczucie, które masz od dawna, że poznajesz mężczyznę Twojego życia a potem z tego rodzi się dziecko. A tu klapa. Rzeczywistość tę wizję szybko zweryfikowała. Po wielu latach poświęceń, starań i porażek (poronienie) doszłam do momentu, kiedy czułam, że wystarczy. I mimo, że można było dalej walczyć, to my wiedzieliśmy, że już tego nie chcemy. Oboje. To był ten moment, kiedy dość było naprawdę dość. I zrodził się pomysł adopcji. Dziś, jako mama najukochańszych dwóch dziewczynek wiem, że miłość i owoc naszej miłości nie leżą w DNA. Na każdym kroku widzę nas: w tym jak się zachowują, co mówią, jakie są, a nawet (możesz wierzyć lub nie) są do nas wizualnie podobne.
    Mam okazję spotykać sporo rodziców adopcyjnych oraz kandydatów i powiem Ci, że jest różnie. Jedni podchodzą do IVF, inni w zasadzie w ogóle się nie leczą. Starają się o dziecko i gdy ono nie przychodzi to po prostu decydują się na adopcję. Gdybym ja znała przyszłość, to zaoszczędziłabym sobie tych wielu lat starań, jak słowo daję, nie wspomnę o ogromnej ilości pieniędzy jakie na to poszły (wtedy nie było nic refundowane) Uganiałam się za wiatrem. Ale widocznie tego potrzebowałam, by dojść do mądrej decyzji, że adopcja nie jest zamiast. To po prostu inna droga do macierzyństwa/rodzicielstwa. Nie urodziłam moich dzieci, ale one urodziły się dla nas w innym brzuszku. Jestem tego pewna. Zresztą nie wiem, czy dalibyśmy radę spłodzić fajniejsze dzieciaki :)
    Także kończąc już, żebyś nie była zła, że tyle wysmarowałam tekstu, zgadzam się w 100% z "Wiewiórkowo", że przygotowanie, kurs w OA pierwszy raz w życiu daje poczucie, że ta droga gdzieś prowadzi. Bo w końcu obojętne ile czekasz, to na pewno się doczekasz.

    Życzę Tobie i mężowi, abyście w swoim sercu poczuli, którą drogą iść. W ten sposób podejmiecie dobrą decyzję, nic na siłę. Adopcja ma sens, jeśli oboje będziecie tego pragnęli.

    Wszystkiego dobrego, pozdrawiam serdecznie!
    Mama dwóch szalonych siostrzyczek :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Izzy bardzo Ci dziękuję za dobre słowa �� bardzo wiele dla mnie one znaczą, tym bardziej, że są od osoby, która " namacalnie" i bezpośrednio miała/ ma doczynienia z adopcją. Dziękuję za każde słowo, za wsparcie, za wiarę w to, że i nam się w końcu uda, czy to zostać biologicznymi, czy adopcyjnymi rodzicami. Też uważam , że w naszym życiu wszystko dzieję się po coś i mimo, że my pewnych rzeczy/ zdarzeń nie rozumiemy, one mają jakiś głębszy sens, bo dzięki temu- mimo, że jak nam się bardzo często wydaje ( bo w sumie tak to odczuwamy)bardzo mocno cierpimy, to Bóg ma w tym wszystkim jakiś plan przygotowany dla nas i to nie jest tak, że on nie pomaga nam realizować naszych marzeń, on po prostu pomaga nam je realizować, ale w troszkę inny sposób niż my byśmy tego chcieli; cieszę się, że tworzycie szczęśliwa rodzinę i mam nadzieję, że za jakiś czas będzie tak samo u nas�� trzymajcie się cieplutko i jeszcze raz dziękuję Ci bardzo za Twój komentarz...

      Usuń
  4. Życzę Ci dużo wiary i wytrwałości. Wsłuchuj się w swoje serce, tam znajdziesz odpowiedź na wszystkie pytania :) Marzenia się spełniają, ale czasem inaczej niż my byśmy tego chcieli i oczywiście nie wtedy, kiedy tego chcemy. No cóż.
    Trzymam mocno kciuki, daj znać koniecznie co dalej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Izzy...
      Co do spełniania marzeń, to masz całkowitą rację- często jest też tak, że nam się wydaję, że w danej sytuacji coś było by lepsze, ale tego nie ma, a za jakiś czas się okazuje, że te nasze plany jednak w tamtej chwili nie były by dobre- wszystko dzieje się po coś, tylko trzeba umieć przyjmować to, co życie nam przynosi....nie zawsze umiemy sobie z tym poradzic i nie zawsze to wszystko rozumiemy...

      Usuń
  5. No to jeszcze ja się dorzucę z moimi przemyśleniami:) Ja też jestem bardzo szczęśliwą mamą adopcyjną. I też starałam się o dziecko naturalnie przez długo czas, potem in vitro i to kilka razy. U mnie też były "tylko" niedrożne jajowody. Ale muszę Ci napisać jedno. Moje dziecko jest moja własne, nie obce, które udało nam się pokochać. Nasz syn jest cały nasz i nie wyobrażam sobie, że miało by go z nami nie być. I nic tego nie zmieni, nawet moja ewentualna ciąża w przyszłości. On jest moim największym szczęściem, moim pierwszym, długo wyczekanym dzieckiem. I tak jak Wiewiórkowo, uważam, że ten czas kursu, oczekiwania (akurat w naszym przypadku bardzo krótkiego) był dla mnie zbawieniem. Mogłam się uspokoić wewnętrznie, skierować myśli na inne tory, pozbyć się żalu, myśli, że dziecko nie będzie do nas zewnętrznie podobne. To wszystko przestało mieć znaczenie wobec faktu, że na pewno będę mamą. Nie jak w przypadku in vitro. I cieszyłam się tym czasem, zaryzykuję nawet i napiszę, że był on podobny do bycia w ciąży. Ja też czekałam na dziecko, ja też szykowałam wyprawkę, urządzałam pokoik, wybierałam wózek:) To był piękny czas, i ja chyba chcę znów to przeżyć:) Nie, nie chyba, na pewno! A Wam życzę powodzenia w podjęciu najlepszej dla Was decyzji.
    PS Przy okazji zapraszam do siebie:)
    http://www.rysiowakraina.pl/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieki Sonadora za słowa wsparcia. Wydaję mi się,że to tak jest w każdej dziedzinie naszego życia, że człowiek bardzo boi się nieznanego- tak samo w przypadku adopcji- przed boi się, jak to wszystko będzie wyglądać, czy rodzice będą w stanie pokochać " obce" dziecko, ma się wiele obaw i wątpliwości, ale gdy już się w to " wejdzie" i mały człowieczek zamieszka ze swoimi adopcyjnymi rodzicami,to nie wyobrażają sobie oni życia bez niego- nie byłam w takiej sytuacji, ale wydaje mi się, że tak jest; tak, jak w piosence " najtrudniejszy pierwszy krok", a potem to już całkiem inaczej wszystko się układa...
      Tobie rowniez dziekuje za wszelkie pocieszające słowa, za trzymanie kciuków, za wszystko; dziekuję kochana i życzę wszytkiego dobrego..

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ku pokrzepieniu serc- " sposoby" na niedrożne jajowody

Moja walka z niedroznymi jajowodami...

I jesteśmy dalej; zrobiliśmy krok do przodu...