Czas wolny... W sanatorium:0)

Wydaje się, że czasu wolnego w sanatorium jest dużo, w sumie tak jest, bo zabiegi wykonywane są tylko do południa, a resztę czasu można sobie spędzić, jak się chce. Kiedy ma się pokój wieloosobowy-tak, jak ja-az 4 osobowy, to człowiek nie ma prawa się nudzić. Były długie rozmowy, spacery, wyjścia do pijalni po wodę (można było sobie nalac albo wodę Jan Kazimierz albo Pieniawe Chopina-ta druga miała o wiele więcej właściwości, dlatego najczęściej ją brałam), granie w karty (nasze byczki zrobiły furorę), były wyjścia do sklepu, czytanie gazet/książek itp.,takze człowiek nie miał prawa się nudzić, bo zawsze coś się działo.
No ale, sanatoryjny czas dobiegł końca... Cieszę się, że miałam możliwość skorzystania z takiej formy leczenia. Muszę przyznać, że na moim turnusie były bardzo fajne osoby, z którymi można było porozmawiać, pośmiać się, pożartować itd. Na obsługę zabiegową i osoby wydające posiłki nie mogę narzekać, wszystko bardzo sprawnie się odbywało.
Kiedy w ostatnim tygodniu mojego pobytu dotarł do mnie mąż, robiliśmy sobie popołudniami wyjazdowe wycieczki, które bardzo lubimy.
I tak, raz pojechaliśmy na Błędne Skały - zrobiliśmy wtedy pieszo w sumie jakos ok. 15 km-mimo że generalnie większość takich szlaków zimową porą są zamknięte i wchodzi się na własną odpowiedzialność, to muszę przyznać, że na szlaku mijaliśmy dosyć sporo osób i to nawet z małymi dziećmi.
Byliśmy troszkę zmęczeni, ale szczęśliwi i zadowoleni, bo pogoda, jak najbardziej nam dopisała-widoki przepiękne i wrazenia/wspomnienia niezapomniane...











Kolejna wycieczka była na Szczeliniec Wielki i wtedy to, bardzo żałowaliśmy tego, że jeszcze nie kupiliśmy sobie raczków na buty, bo baaardzo by się nam przydały.
Pogoda troszkę nam nie dopisała, gdyż tego dnia bardzo mocno sypał śnieg i szybko marzły mi ręce (a to dlatego, że pokonując jakoś 600 schodów prowadzących na sam szczyt, trzeba było się mocno trzymać barierek, gdyż schody były pokryte śliskim śniegiem i w niektórych miejscach był lód-także do rękawiczek przyklejał się śnieg, którego tak do końca nie szło odkleić i pozniej już tylko kolejny śnieg z barierek przyklejał się dalej, aż moje rękawiczki stały się sztywne; na szczęście, na takie wyprawy zawsze noszę drugą parę, więc w drodze powrotnej miałam już je na rękach-wiadomo, po zejściu ze szlaku też wyglądały, jak te pierwsze, ale w aucie troszkę odtajaliśmy)...




 Tutaj udało się nam natrafić na kilkusekundowe okienko pogodowe żeby zobaczyć rozciągająca się panoramę, ale było to tylko chwilowe....



Wróciliśmy troszkę zmarznięci, z rumiencami na policzkach (jak już schodziliśmy na dół, był strasznie mroźny wiatr, który jeszcze bardziej potęgował zimno), ale byliśmy bardzo zadowoleni, że udało się nam być w tym miejscu zimowa porą...

A na koniec sanatoryjnego pobytu, taka uczta dla podniebienia :0)
Pyszny grzaniec z przepysznymi lodami z owocami i bitą śmietaną... Mniaaamm


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ku pokrzepieniu serc- " sposoby" na niedrożne jajowody

Moja walka z niedroznymi jajowodami...

I jesteśmy dalej; zrobiliśmy krok do przodu...