Droga na szczyt...





Niejednokrotnie już pisałam, że lubimy z mężem chodzić po górach- jest to nasze takie wspólne zamiłowanie, dlatego też w ten weekend, który minął postanowiliśmy ( z racji ładnej pogody) wybrać się na wycieczkę- a dokładnie na zdobycie Baraniej Góry- ja już kiedyś tam byłam, mąż był pierwszy raz.
Powiem Wam, że jakżesmy się wspinali, w mojej głowie powstało takie porównanie wspinaczki górskiej do walki z niepłodnością. Na naszej górskiej drodze spotkaliśmy wiele przeszkód: ogromne powalone drzewa, które zatarasowały całą ścieżkę, bagniste odcinki, gdzie byliśmy narażeni na przemoczenie butów- śmialiśmy się, że mamy okłady borowinowe na stopy- mąż powiedział: " żono, zabrałem Cię na wycieczkę do SPA", szliśmy przez ogromne chaszcze, które momentami sięgały mi powyżej pasa, miałam też chwilę zwątpienia- czy aby na pewno idziemy dobrą drogą; były też momenty wspaniałe- przepiękne widoki, cisza, spokój, grzejące słoneczko, które towarzyszyło nam przez całą drogę, porobiliśmy piękne zdjęcia, no i w końcu z pomocą mapy męża w telefonie ( nie szliśmy żadnym szlakiem!) dotarliśmy na samą górę- zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi, że mimo tylu przeszkód się udało i myślę, że tak jest z naszą drogą niepłodnościową- są przeszkody, trudności, ale w końcu musi się udać- niejednokrotnie słyszałam, że jak ktoś czegoś bardzo chce, to to osiągnie, a babka z akupunktury powiedziała mi, że z jej doświadczenia zawodowego wie, że osoby, które są bardzo uparte i wytrwałe w dążeniu do celu, zawsze go osiągną....
Wierze, że w dużej mierze akupunktura przyczyniła się do tego stanu rzeczy, że dzisiaj mam obustronną drożność. Na aku chodzę już przeszło rok, są to wizyty raz, czasem 2 razy w miesiącu i mimo, że taka ok. 20 minutowa " przyjemność" kosztuje 80 zł, na to akurat nie szkoda mi pieniędzy- na co, jak na co, ale na to absolutnie nie.
W ostatnim czasie daje o sobie znać ból z tyłu pleców na wysokości nerek- wystraszyłam się tego, bo nie wiem czy to nerki, czy kręgosłup- poszłam do rodzinnego- ten zlecił mi szereg badań- krwi, moczu, usg, przepisał leki przeciwbólowe; powiedziałam o tym pani z aku i pow.,że mam nie przyjmować tych leków, bo one zaburzą wszystkie te działania, które ona będzie robić; powiedziała też, że moje nerki są osłabione i dlatego ten ból, ale może też to być od kręgosłupa z racji mojej siedzącej pracy.
Pani z aku wlała w moje serce ogrom nadzieji, nie powiedziała tego w prost, ale między wierszami wyczytałam, że teraz się uda, że wszystko będzie już dobrze; do tej pory działała ( pobudzała) punkty, które odpow. Za usuwanie zrostów, niepotrzebnej tkanki, blizn i działała przeciwzapalnie; na tej "sesji" miałam wbitych aż 5 igieł- po odczekaniu chwilki pani zmierzyła puls i pow., Że już czuje zmiany, a po pewnym czasie sama zauważyłam, że miejsca, gdzie były igły są rozgrzane; pani pow.,że nerki też mają wpływ na płodność, dlatego cały czas je u mnie wzmacnia; poleciła mi żebym sobie kupiła moxe i robiła takie zabiegi, wczoraj zamówiłam i czekam aż paczka przyjdzie, do tego czasu robię do 21 dnia cyklu okłady borowinowe.
Jestem cała napełniona nadzieją, bo czuję, że jetem w dobrych rękach, pani na aku może działać w różnych kierunkach w zależności od sytuacji, nawet żeśmy z mężem ostatnio rozmawiali, że jak naturalnie nie będzie wychodzić, to w grę wchodzi inseminacja, która do tej pory była wykluczona ( warunek- drożność jajowodów), wtedy czy przed czy po "zabiegu" mogę umówić się na aku, żeby pani " podziałała"- postymulowała odpowiednie punkty...
Czuję w sercu spokój, radość i ogromną nadzieję, w głebi serca czuję, że się uda...
W szpitalu powiedzieli mi żeby starania rozpocząć od nowego cyklu, dlatego też, jak nigdy z utęsknieniem czekam na @; a już teraz są przygotowywania- mąż zwiększył ilość zażywanych suplementów- parenton, cynk, selen, koenzym Q10 i jeszcze kilka innych, redukujemy stres, staramy się znów jeść więcej owoców i warzyw ( przynajmniej ja), staram się wysypiać, mąż uważa żeby nie przegrzewać krocza, także jeszcze trochę a wejdziemy w etap- starania po raz drugi, bo z tych pierwszych nic nie wyszło....

Komentarze

  1. Super, że jesteś napełniona nadzieją i masz siłę, by podjąć walkę znowu, zobaczysz że tym razem wszystko ułoży się inaczej. Pokonałaś już tyle przeszkód w swojej drodze na tę ogromną górę, że już niedługo będziesz oglądać tylko piękne widoki z jej szczytu 🙂 Trzymam kciuki 😙

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Wierze w to, że teraz to już musi się udać; jak to powiedział mój mąż- widocznie potrzebny nam był ten czas, po to, by dojrzeć do rodzicielstwa...
      Mam nadzieję, że to już ostatni etap naszej dłuugiej wspinaczki, że za kolejnym wzniesieniem ukaże się nam przepiekny szczyt, który w końcu uda się nam zdobyć.
      Dzięki kochana, że nam kibicujesz:0)

      Usuń
  2. Wychowałam się w domu, gdzie raczej na wakacje jeździło się nad morze, nie w góry. To mój mąż zaraził mnie miłością do zdobywania szczytów. I dobrze, bo to bardzo kształtuje charakter, uczy pokory wobec potęgi natury, daje siłę, gdy podziwiasz ich piękno i wlewa w ciebie taki wewnętrzny spokój. Idziesz i idziesz, czasem końca nie widać, nie raz nie masz już siły, ale nie zawracasz, idziesz dalej. Wszystko po to, by dotrzeć tam, na sam szczyt. Super, że udało wam się dojść do celu! Ja nie byłam na Baraniej, a powinnam choćby ze względu na miłość do owieczek ;) Wprawdzie tu baran, ale to już blisko owcy.
    Mam nadzieję, że wyprawa dała wam dużo sił, by móc dalej wchodzić pod górę, tak jak piszesz niech @ przyjdzie jak najszybciej, by móc już coś działać :) Trzymam mocno kciuki.

    Taka jeszcze mała historyjka. (skojarzyło mi się a propos tego SPA ;) Dwa lata temu była u nas ekipa od balustrad. Strasznie gorąco wtedy było, a obok nas leci rów melioracyjny, w którym są ... pijawki! W sumie takie młode chłopaki w tej ekipie, bardzo fajni i słuchaj cykali sobie potem zdjęcia i wysyłali do znajomych, że są na SPA w Rowach (oczywiście z dużej litery tak jak miejscowość nad morzem) bo rowy są, pijawki są, oni opaleni jakby naprawdę z wakacji wrócili!
    To tak z innej beczki ;)

    Pozdrowionka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak byłam młodsza, to z rodzicami jeździliśmy na wakacje nad morze, choć później przerzuciliśmy się na góry- pamiętam, jak miałam 6 czy nawet 5 lat i z rodzicami weszłam na Przehybę i były tam siostry zakonne, które się dziwiły, że jak taka mała dziewczynka może tak wysoko wyjść- mam nawet w rodzinnym albumie zdjęcie z siostrami��
      Tak, jak piszesz- czesto człowiek zmęczony tym zdobywaniem góry, wydaje się, że już nie da rady dalej iść, ale kiedy pomyśli się o tym, co nas czeka na samej górze, to dostajemy takiego " kopa"- takiej mobilizacji...
      Planujemy kolejne wyprawy górskie- jesteśmy amatorami i traktujemy to jako rekreację....
      @ zbliża się wielkimi krokami, a po jej zakończeniu bierzemy się do pracy- mam przepisane leki stymulujące, więc myśle, że z pomocą " wspomagaczy" jeszcze szybciej się uda:0)
      Co do robotników, to fajnie- mieli za darmo " wczasy" hehe niejeden musi za takie " luksusy" płacić ciężkie pieniądze heheh
      Buziaki��

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ku pokrzepieniu serc- " sposoby" na niedrożne jajowody

Moja walka z niedroznymi jajowodami...

I jesteśmy dalej; zrobiliśmy krok do przodu...